sobota, 22 listopada 2008

Zaskoczenia urodzinowe

Od rana roznosi mnie radość, pieję ze szczęścia, doświadczam fenomenalnych stanów uniesienia przyznam, że dawno już się tak nie czułam- spodziewałam się, byłam niemal pewna, że dzisiejszy dzień zresztą dzień moich urodzin będzie klapą, wielkim smarkaniem w chusteczkę, bezbrzeżnym smutkiem bo traf chciał by wypadł mi dzisiejszego dnia o poranku kolejny egzamin z prawka, (data odgórnie bez świadomości mojej daty urodzenia zaproponowana mi w ośrodku egz.- przypadek czy zamysł Niebieskiego).

Ta sprawa ciągnęła się zbyt długo, była dla mnie źródłem sporych napięć, ważna z kilku bardzo osobistych powodów, które dopiero poznając można by pojąć czemu wynoszę ten świstek papieru do rangi takiej ważności.

W pewnym momencie przestałam wierzyć, że przeskoczę tę poprzeczkę, gubiła mnie nie nieumiejętność jazdy ale stres, paraliżujący stres podczas egzaminu wyłączający mi pełną kontrolę nad wykonywanymi manewrami i analizę sytuacji na drodze. Wiedziałam więc, że zafundowanie sobie egzaminu tego dnia będzie albo najprostszym sposobem na zrujnowanie sobie urodzin - dlatego czując klapę z góry zlekceważyłam swoje święto nijak go nie przygotowując kulinarnie, albo będzie to dzień, w którym zrobię sobie najlepszy prezent pod słońcem.

Przeżyłam dziś o poranku sporo w związku z tą akcją , od 3.00 w nocy nie spałam, nie jadłam bo nie mogłam przełknąć więcej ponad okruszki chleba, doświadczałam wszelkich objawów stresu. W samochodzie w czasie egzaminu znów trochę ponosiło mnie zwyczajowe szaleństwo, musiałam wcześniej oznaczyć sobie ręce literkami "P" i "L" by nie mylić kierunków, co mi się dość często zdarza w sytuacjach drogowych, jednym słowem przeżycie...



ale wyciągnięta na koniec do mnie dla pogratulowania ręka egzaminatora zrekompensowała mi wszystkie wcześniejsze niepowodzenia. Skakałam wprost z radości a egzaminator usłyszał dwukrotne "uwielbiam pana!!!":) co skwitował serdecznym ubawieniem.

Już teraz rozumiem, że pewne prezenty od życia po naszemu zbyt długo niedoręczane są po prostu przygotowane na bardziej stosowny dla nas czas, na specjalną okazję. Po raz kolejny została mi dziś przypomniana ta lekcja, która w moim życiu jest już jakby regułą. Dotyczy to małych i wielkich spełnień.

Po tym porannym sukcesie, posypały się kolejne zaskakujące niespodzianki, telefony, smsy, prezenciki, akcje spiskowe męża i przyjaciół w celu wywiezienia mnie w miasto i porwania do sympatycznej knajpki na wspaniałe żarło, na marginesie knajpki z wystrojem wiejskiej gospody ze słojami wypełnionymi przetworami, makaronami, suszem, z latarenkami, świeczkami i belkami drewnianymi pod sufitem- tak jak lubię. Nie spodziewałam się całkiem takiego obrotu sprawy, wszystko dziś dla mnie było zaskoczeniem. Jak miłe to były zaskoczenia...


w knajpce z podarowaną mi piękną różyczką


zdjęcia wykonane niestety z komórki stąd b. słaba jakość

poniedziałek, 17 listopada 2008

Vintage Radio- jak głosi nazwa



Gdy zobaczyłam, że mężula drogi stara się podstępnie rozeznać moje gusta biedząc się nad prezentem urodzinowym i buszując po internecie gdyba niby to od niechcenia nad tym radiem ciągnąc mnie za język, co o nim sądzę i co jakby się u nas pojawiło, zareagowałam natychmiast iście spontanicznie- no jasne,że chcęęęę, jest wspaniałe! Współczesne prosto z taśmy a jak stare. Zadziałał więc tak jak trzeba:)

I chyba dlatego to radio mu przyszło do głowy, że ostatnio trochę marudziłam, że mi zwykłego radiowego gadacza brak w domu bo radia w internecie to mi się nawet włączać nie chce,żeby było jak za dawnych dziecięcych i nastoletnich lat gdy do obłędu słuchałam radia do snu, do jedzenia, i trochę mniej korzystnie do nauki.

Takie radio- żeby coś robić i nie musieć się odrywać jak w przypadku telewizora, nie zastygać z ziemniakiem i nożykiem nad jego ekranem, nie stępiać sobie wyobraźni narzuconymi na każdy temat gotowymi obrazami, słysząc jedynie głos tworzyć w swoim umyśle wyobrażenia.

A, że dodatkowo postrzelona jestem na punkcie starych gratów, to taki pomysł, takie radio archaiczne w wyglądzie, i o czym nie miał mężula pojęcia - tak łudząco podobne do radia utraconego, radia z domu moich dziadków bo i u nich grało od rana kiedy bywałam u nich na wakacjach wybudzając mnie stopniowo z przydługiego snu,


takie radio mieli moi dziadkowie


... było genialnym pomysłem.

Dziś nadeszło i zajęło od razu honorowe miejsce na szafce nocnej obok łóżka i teraz sobie gra i gada na całe mieszkanie i jest wspaniale.



vintage radio poszło nieco z duchem czasu bo odtwarza płyty CD

czwartek, 13 listopada 2008

Niespodzianka


Było niedzielne przedpołudnie. Przetrząsałam akurat moją szufladę obfitości starając się coś konkretnego w niej znaleźć - nie jest to zbyt łatwe bo szuflada ta zawiera same bardzo drobne przedmioty i elementy użytku artystycznego- koraliki szklane, gliniane, drewniane, nici, kordonki, sznurki, koronki, elementy do kolczyków, różnobarwne piórka - wielki misz masz jednym słowem. Pomyślałam sobie kolejny raz jak bardzo przydałaby mi się chociaż na część z tych rzeczy niciarka. Od jakiegoś czasu ożyło wspomnienie takiego przydatnego przedmiotu funkcjonującego w moim domu, gdy byłam dzieckiem. Ciekawie obmyślana dwurzędowa skrzynka, złożona z mniejszych skrzyneczek, rozkładająca się schodkowo...

Wtem moje rozważania przerwał charakterystyczny dźwięk nadchodzącej wiadomości na gg. Wołam przez pokoje do męża kto to pisze o tak niecodziennej porze, niedzielnego dnia. Mąż odpowiada, że to jakiś obcy bo status ma - nieznajomy.

Nieznajomy??? Myślę sobie, bardzo zdziwiona, a to ciekawe, któż to może być? Podchodzę do komputera, otwieram wiadomość, zaczynam czytać a tam dość osobliwe przywitanie:


-Witam serdecznie wielbicielkę piękna detali tego świata :)-zachwyca mnie Pani blog

-z Kim mam przyjemność? Pytam zaskoczona

-agnieszka z pamiątkarni

www.prezent.info.pl

-proszę sobie wybrać dowolny przedmiot z mojej galerii ;) na prezent :)


Tu już moje zaskoczenie dosięgło zenitu. Zatkało mnie kompletnie, czemu dałam jej wyraz w dziesiątkach emocjonalnych zdań, w których zawarłam i wielką przyjemność jaka mnie właśnie spotyka i absolutną niemożność przystania na taką propozycję.

Z tego zakłopotania powstał miły dialog, mimo to byłam nieugięta. To niesłychanie miły gest ale po prostu nie mogłam. Przecież znałam ją zaledwie od 3 minut i nigdy wcześniej o istnieniu jej nie miałam pojęcia a ona więcej zaledwie o lekturę mojego bloga?

I tu odczytałam słowa rozmówczyni, które chciały już definitywnie uciąć moje niepotrzebne dyskusje o tym, że każda rzecz ma swoją cenę, to jest sklepik jej źródło utrzymania i ja tak nie mogę...:


-ja przede wszystkim lubię rozdawać prezenty :)....


Koniec końców z naszej pogawędki i z inicjatywy samej upartej Agi, nie jeden ale aż dwa wspaniałe podarunki - praktyczne przedmioty dekorowane jej ręką w niedługim czasie zostały mi dostarczone pod same drzwi.

Niciarka z tak ulubionymi motywami Klimta i piękny kolonialny listownik.



Już stoją zagospodarowane i służą mi w mieszkaniu do artystycznych i praktycznych celów, a radości z otwierania samej paczki było co nie miara.



Mam nadzieję, że owa Aga nie będzie niezadowolona, że ją tak zdemaskowałam ale na czyjąś tak wielką szczerość, bezinteresowność i hojność serca nie sposób nie odpowiedzieć wdzięcznością.




środa, 12 listopada 2008

Zjawisko

Czekam sobie i czekam na dobry moment czyli słoneczne światło i dogodny czas na fotografowanie domowych zakamarków i skarbów bo mam Wam coś ważnego do pokazania i mam historię osobliwą z tym związaną, i tak trochę bajdurzę w międzyczasie na różniste tematy żeby doczekać tej dobrej pory. Może dziś?
I tak sobie myślę po wczorajszym zdarzeniu jak to jest... gdy aparat wręcz się w domu naprasza by go użyć to nie ma światła, czasem nastroju, motywu gdy go wczoraj wyjątkowo nie zabrałam na spacer żeby w końcu móc chodzić po lesie z mężem za rękę a nie wciąż gonić jak oparzona za nim z aparatem bo to zawsze jakiś motyw leśny czy polny czy psi mnie zwiedzie, to było nam dane zobaczyć ZJAWISKO, coś co nas dosłownie wbiło w ziemię, zauroczyło po prostu jego i mnie i zahipnotyzowało nasze psy.
Pierwsza myśl jaka się w takiej chwili, jedynej na tysiąc tysięcy pojawia to gdzie jest aparat!!!Gdzież on jest! Taki widok jak ten nie przydarzy się już chyba nigdy. Nie zrobiłam zdjęcia więc nie pojmiecie chyba jaka moc była w tym kadrze no chyba, że uruchomicie wyobraźnię, być może wtedy tak.
Po wczorajszym incydencie zaniedbania przyobiecałam sobie, że bez aparatu nie wyruszę na spacer już chyba nigdy.

A więc po kolei...


Pojechaliśmy w takie miejsce nieodległe-rzut beretem jak to się mówi, a pamiętać w tej historii koniecznie należy, że to Gdańsk to miasto nas bałtyckim morzem a mimo to miejsce, w które chodzimy, przypomina pejzażem nieco górskie klimaty, tatrzańskie hale.Cieszę się, że tu u nas gdy nieco się wysili, znajdzie się niemal wszystkie polskie cenne pejzaże.
To okolica raczej willowa domki nowe i starsze jednak pośród lasów i łąk.
Pewien gospodarz ma tu obok swego domu, małą oborę i co jest niecodziennym widokiem pokaźne stado owiec. Pasą się przy jego domu, na zboczach zagrodzonego pastwiska, a nad pastwiskiem góruje piękny las. Ten właśnie widok stromego wzniesienia, owiec, lasu iglastego daje wrażenie widoku prosto z gór.


te zdjęcia robiłam przy innej okazji z miesiąc temu, tu pasą się na swoim pastwisku



Nie było owiec tym razem, pastwisko puste, poczułam lekki zawód. Wielka przyjemność bowiem doświadczyć klimatu ukochanych Tatr i tych pasących się leniwie owczych stad w miejscu tak dla nich niecodziennym bo praktycznie nad polskim morzem. Nie tym razem, no trudno, pomyślałam sobie.
Zapuściliśmy się więc w las i szliśmy spokojnie bez wielkich oczekiwań- po prostu my, świeże powietrze, przyroda i ganiające psy. Tyle wystarczy by spacer uszczęśliwiał.

Coś nas podkusiło nagle by na chwilę zboczyć w inną leśną ścieżkę. Taką, w którą nie wchodziliśmy dotąd nigdy. Impuls po prostu. Warto słuchać takich natchnień- jestem pewna, że Ktoś nam je poddaje. Przeszliśmy zaledwie kilkanaście metrów brnąc w kobiercu opadłych modrzewiowych igieł i nagle przystanęliśmy, na tej właśnie ścieżce - absolutny szok-najpierw dziwny dźwięk jakby gdyby tętent aż tu na przeciw nas spomiędzy drzew wyłania się gwałtownie i przelewa rzeka gęstejwełny-owce biegnące zwartą grupą ku nam, takie zarośnięte maksymalnie kule wełnistego runa... Patrząc tak zaczarowana miałam wrażenie, że nie ma końca tego stada, przelewały się zwinnym truchtem pomiędzy drzewami, patrząc tymi swoimi wielkimi oczyskami na nas, skamieniałych z zaskoczenia i jakby wcale nie zmieszane widokiem obcego człowieka i niecodziennych dla nich psów, skręcały w prawo tuż przed nami kierując się w dół po leśnym zboczu w stronę swego gospodarstwa.
Byliśmy wręcz przekonani, że ten uporządkowany, zwarty, energiczny korowód wymuszony jest przez poganiającego je z tyłu gospodarza lub co najmniej psa ale nie, nikt ich nie poganiał, nie było z nimi nikogo.
Owce same wybrały się na wycieczkę do lasu, po prostu stadnie poszły sobie na spacer. Ponad 30 sztuk owiec,kto wie może ich było więcej, miało ochotę się przejść po lesie tak samo jak my tego dnia.

wtorek, 11 listopada 2008

Rocznica potrójnej wielkości

Dziś z racji naszej podwójnej rocznicy ważnej dla naszego małżeństwa - poznania i zaręczyn uświadomiliśmy sobie wplatając nasz osobisty wątek do luźnej samochodowej, pozbawionej patetyczności rozmowy o odzyskaniu przez ojczyznę niepodległości, że gdyby nie ten fakt znaczący-to ja jeśli w ogóle, urodziłabym się i żyła w zaborze pruskim, on w rosyjskim, nie mówilibyśmy jednym językiem, nie mogli porozumieć i prawdopodobnie nie mielibyśmy nawet możliwości przekroczyć na szczęście nieistniejących już dziś granic, w poszukiwaniu siebie. Jak to Wielka Historia odmienia osobiste historie jednostek...

poniedziałek, 3 listopada 2008

Finckenstein-pałac w Kamieńcu - jego dawny blask, a dzisiejszy stan

Przy okazji podróży sobotniej w moje rodzinne strony i na groby bliskich po raz kolejny miałam okazję przejeżdżać przez niepozorną wydawałoby się wieś Kamieniec Suski koło Prabut, około 80 km od Gdańska. W czasach gdy podróżowałam pociągiem omijał mnie pewien widok. Dopiero gdy zaczęliśmy z mężem podróżować samochodem zobaczyłam to niezwykłe miejsce i po prostu oniemiałam z wrażenia....


Pozostaję pod jego wielkim dramatycznym urokiem za każdym razem i wreszcie dziś chciałabym podzielić się jego tajemnicą z innymi.

Jest to coś według mnie naprawdę wspaniałego i wstrząsającego jednocześnie zwłaszcza dla kogoś kto ma sentyment do przeszłości i dawnej świetności obecnie martwych już miejsc.

Ilekroć wjeżdżam w Kamieniec nigdy nie pozwalam sobie przegapić tego widoku.

Mijam najpierw ciąg zabudowań folwarku, obór o wyglądzie już wiele mówiącym o bogactwie ich dawnego właściciela... Nieopodal stoi też strzelisty, piękny zdradzający dawną późnobarokową świetność lecz mocno podupadły już kościół.

mojego autorstwa

Nieprzygotowana po raz pierwszy zupełnie na widok kolejny rozdziawiam nagle usta gdy oczom przedstawia się obraz nieprzystający do tak nielicznych i ubogich w stylu zabudowy domów, panoramy - królewskiej bramy strzegącej.....wjazdu do ruin barokowego pałacu.




Widok krzyczącej pustymi przestrzeniami okien i drzwi ruiny pałacu z centralnym reprezentacyjnym tympanonem uwieńczonym gniazdem bocianim - jest niesamowity

i majestatyczny choć pełen dramaturgii, zwłaszcza gdy niebo zaczyna nastrajać się złowróżbnie, przepowiadając rychłą ulewę lub burzę.


Ostatnio udało mi się obfotografować to miejsce późnym latem zeszłego roku gdy mieliśmy nieco czasu by się zatrzymać w podróży. Zdjęcia pochodzić będą więc z tego okresu jednak nic się do dziś nie zmieniło, no może ja się zmieniłam i pora roku.



uwiesiłam się jak pokazuje zdjęcie niemal na tej bramie tak bardzo chcąc wejść do środka

Ilekroć mieliśmy okazję mijać obecny Kamieniec zastanawialiśmy się jak też kiedyś wyglądało to miejsce i czym był ów pałac, do kogo należał i co też go spotkało, że obecnie wygląda w tak żałosny sposób.

Wczoraj poczułam mocno, że chcę poznać w końcu tajemnicę tego zamku. Przysiadłam w necie poszukując jakichś wzmianek o dawnej świetności tego miejsca. Znalazłam nieco informacji na Wikipedii,nieco artykułów, wiele zdjęć obecnej ruiny ale zatryumfowałam w pełni gdy przypadkiem dotarłam na pewną niemiecką stronę.

I tu przeżyłam coś na kształt spotkania z duchem. Nawet nie potrafię opowiedzieć jakich niesamowitych wzruszeń doznałam poznając historię Kamieńca i pałacu, który nazywano niegdyś Finkenstein oraz patrząc na jego obecne i przedwojenne fotografie.
Kojarzy mi się to tak bardzo z obrazem z filmu Titanic - Camerona kiedy w ostatnich jego sekwencjach po całej katastrofie, martwym uśpieniu przez dziesiątki lat w zapomnieniu, statek widmo ożywa wszystko nabiera na powrót przedziwnego blasku i splendoru, zaczyna się nagle słyszeć gwar ludzi ówczesnej epoki,widzieć tamte żyjące twarze, powraca dawna jego świetność.



A teraz trochę faktów.

Informacje, na które się natknęłam w internecie mówią o tym, że są to pozostałości dawnego barokowego pałacu rodu von Finck-Finkenstein.


Rodzina Finck-Finkenstein to wielki magnacki ród, do którego należały rozliczne zamki, dwory i dworki wiejskie w różnych miejscowościach. Na swoją rezydencję wybrał Habersdorf, którego nazwa została zmieniona na Finckenstein na życzenie przez króla Prus Fryderyka Wilhelma I.

Budowa pałacu zakończyła się w 1720 roku. Bardzo szybko, z powodu przepychu, ogromu i parku, przepięknych francuskich ogrodów, przylgnęła nazwa wschodniopruskiego Wersalu. Posiadał dwa skrzydła boczne, z którego jedno urządzone było specjalnie dla króla i jego świty.





Z górnych pokoi rozciągał się piękny widok na jezioro Gauda oraz pobliski las.




Jak przystało na wielką rezydencję takiego rodu były ogromne dębowe schody, sala paradna, wielki holl, fantazyjne zbudowanymi piecami wykładanymi porcelana miśnieńską i kominkami, sala chińska z podłogą wykonaną z czarno–białych włoskich marmurów, o ścianach wykładanych jedwabiem.








portrety rodowe Finckensteinów



Taki przepych przyciągał wielu prestiżowych gości. Bawił tutaj król Prus Fryderyk Wilhelm I. W 1807 od 1 kwietnia do 6 czerwca miał tu swą kwaterę i rządził stąd cesarstwem Napoleon Bonaparte spędzając wspólnie ten czas z kochanką Marią Łączyńską-Walewską, zaś w czasie II wojny światowej gościł tu Adolf Hitler i Marlena Dietrich.


tu nocował Napoleon ze swoją metresą Marią Walewską


W 1939 w oryginalnych salach napoleońskich nakręcono sceny filmu o Marii Walewskiej z Gretą Garbo w roli tytułowej.



Niestety w 1945 r. po zajęciu tych terenów przez zwycięską armię radziecką pałac został splądrowany i spalony. Później utworzono tu PGR, a obecnie to Gospodarstwo Rolne Kamieniec.

Dowiedziałam się też podczas tych poszukiwań, że smutna prawda o perspektywach dalszych pałacu Finckenstein jest taka, iż po takim czasie, pożarze i rabunkowej gospodarce okolicznych mieszkańców oraz braku należytej troski przez lata o ten zabytek konstrukcja nośna, nawet jeśli jeszcze część z niej stoi nadaje się do rozbiórki, nie da się przywrócić już świetności tego miejsca. Niestety....Brak słów...


niegdyś

obecnie


niegdyś


obecnie

niegdyś


obecnie



...


część dokumentacji fotograficznej z okresu przedwojennego oraz stanu obecnego pochodzi z niemieckiej strony

http://www.rosenberg-wpr.de/Finckenstein_neu/finckenstein1/finckenstein_1.htm

korzystałam też z tekstu:

http://www.pmedia.pl/showturystyka.php?wid=607