Kiedy zna się człowieka wirtualnie, czasem nawet dłuższy czas i cieszy się tą relacją, rozmawia, wspiera, odnajduje w drugim swoje spojrzenie na życie, nieraz zadaję sobie pytanie-czy to miało by miejsce także w realu, czy taka przyjaźń zaistniałaby. chciałaby się rozwijać, czy ten człowiek byłby tym, o którego znajomość nadal by się zabiegało - chciałoby się przekonać po prostu - z kim tak najprawdziwiej ma się do czynienia po tej drugiej stronie monitora.
Nie raz przekonałam się z rozczarowaniem ile tzw. wakacyjnych intensywnych znajomości kończy się wraz z powrotem do czasu pracy a też jak ludzie czytający blogi są skłonni upraszczać, idealizować zarówno same osoby jak i życie innych poznając ich jedynie poklatkowo. Ciągle mam w sercu to co o sobie objawiła nam Elizka z Utkane z marzeń. O ile bardziej można teraz zrozumieć czemu tak intensywnie żyje, czuje,wzrusza się, kocha.
Tak sobie myślę teraz, że wystarczy, że poznajesz zaledwie, co którąś sekundę z życia innego człowieka a już możesz wysnuwać o jego słowach, czynach, tym jaki jest, fałszywą opinię.
Na blogu,w mailu, czy poprzez gg pokazuje się tylko część siebie, wydziela się siebie innym z braku innej możliwości lub z wyboru - fragmentarycznie.
Nie usłyszysz prawdziwego brzmienia wypowiadanych słów, nie dojrzysz płynnego przepływu mimiki twarzy, widząc jedynie zdjęcie z wystudiowaną miną, pomyślisz co najwyżej "urocza", pomyślisz "gbur", Nie zobaczysz co ukrywa się zaledwie kilka centymetrów poza wymuskanym kadrem zdjęcia, nie zrozumiesz czemu ktoś coś tak bardzo ceni a od czegoś innego tak stroni, czemu to i tamto wywołuje takie reakcje, póki nie poznasz człowieka twarzą w twarz i nie posłuchasz co i jak mówi.
Gdy zdarza się okazja by spotkać się z kimś kogo się lubi wirtualnie warto z niej skorzystać, i mimo że można sporo utracić z iluzji, wyobrażeń, warto zaryzykować tym bardziej dlatego, że można wtedy potwierdzić też coś co było dotąd tylko wirtualne, przekonać się, że coś może wyglądać o dziwo nawet lepiej, a na pewno pełniej niż poznane z wirtualnej rzeczywistości.
O takich sprawach właśnie, my filozoficzne dusze, rozmawiałyśmy sobie w ostatnich dniach z Kasią -Królewną z niedawnego bloga Caffe House ( prowadzi teraz mniej ujawniany blog- Long road home) , która przejechała do Gdańska aż Poznania by po raz drugi spędzić ten weekendowy czas z naszą rodzinką i przy okazji trochę pozwiedzać.
Fantastyczne jest też w takich odwiedzinach gości z daleka to, że motywują do ambitnych planów, bo chce się im pokazać to co najlepsze, odwiedzić miejsca, które co prawda są blisko nas, a które z rozmaitych powodów zostały zaniedbane bo proza życia każe z powodów praktycznych wybierać albo te najbliższe za miedzą, albo już bardzo odlegle - urlopowe.
A dzięki Kasi wystarczyło, że zaledwie wparowała w nasz dom, a już wstąpiła w nas nowa energia- posililiśmy się,zebraliśmy manatki i wybraliśmy się całą naszą ludzko zwierzakową czeredą samochodowo do miejsca, w którym ostatnio byłam 4 lata temu mimo, że ciągle tęskniłam, oddalonego od nas o 45 km, zapodzianego wśród lasów i łąk , dala od cywilizacji - Monasteru Betlejemitek w Grabowcu koło Szemudu.
|
Widok na monaster ze wzgórza |
Zamieszkują w nim eremitki żyjące według surowej reguły kartuskiej - siostry będąc swoją modlitwą w samym sercu spraw świata jednocześnie wyrzekają się go, izolując od jego zgiełku ich monastery z racji reguły są położone jak najdalej od cywilizacji, obowiązuje je klauzura, nieustanna modlitwa, reguła milczenia, wytężona praca( zarabiają na swoje życie pisaniem ikon , rzeźbieniem w glinie, drewnie).
|
modlitwa jest ich chlebem powszednim (zdjęcie zapożyczone z internetu) |
|
betlejemitka pisząca ikonę (zdjęcie zapożyczone z internetu) |
|
(zdjęcie zapożyczone z internetu) |
Miejsce to kiedyś gdy mi je pokazano poraziło mnie od pierwszego wejrzenia- często nazywam je bo to prawda- Niebem schodzącym wprost na ziemię.
Droga do mniszek wiedzie najpierw przez ponury gęsty las, potem przez okoliczne łąki z pasącymi się krowami aż w końcu dociera się pod ich wysoka bramę.
|
brama do innej rzeczywistości |
|
tak brzmi pełna nazwa monasteru |
|
eremy mniszek |
|
wkraczamy do sacrum |
|
kameralny kościółek eremitek |
Jakże się ucieszyłam gdy trafiłyśmy akurat na ich godzinę śpiewu komplety- w większości są to młode siostry i ich glosy brzmią po prostu cudownie. Eremitki można obserwować z chóru, uczestniczyć z nimi w nabożeństwach ale reguła wyciszenia obowiązuje każdego gościa tego niezwykłego miejsca.
Spojrzałam tam na chórze w pewnym momencie na Kasię i gdy dostrzegłam łzy spływające po jej policzkach już wiedziałam że i ją oczarowało to miejsce.
|
korytarzyk świątyni wiodący na chór- miejsce dla wiernych |
|
strefa dolna jest dostępna poza wyjątkowymi sytuacjami tylko dla sióstr i kapłana (zdjęcie zapożyczone z internetu) |
|
mniszki modla sie w niezwykle poruszający sposób, wzniesione ręce, głębokie pokłony do ziemi, padanie na twarz podczas Konsekracji, (zdjęcie zapożyczone z internetu)
niezwykle wyciszonego, dyskretnego zachowywania się w świątyni przestrzegają tu bezwarunkowo wszyscy przez wzgląd na siostry
|
Dla zainteresowanych spędzeniem czasu w takim mistycznym miejscu zdradzę, z czego korzystają moi znajomi i ja mam w planach kiedyś, że eremitki mają na terenie monasteru oddzielny domek dla gości gdzie za ofiarą można spędzić kilka dni przyłączając się do życia według ich reguły milczenia, rytmu dnia, modląc się razem z nimi, obcując z otaczającą ze wszech stron to miejsce przyrodą. Dla uspokojenia dodam, że siostry podobno karmią wyjątkowo smacznie i oryginalnie, wiele potraw pochodzi z kuchni francuskiej skąd te wspólnoty pochodzą. Dogadać się z nimi także można bardzo mile i nie koniecznie na migi ponieważ dana siostra pełniąca dyżur w danym tygodniu, miesiącu na ten czas dostaje dyspensę na kontaktowanie się z otoczeniem.
Z tego co wiem w Polsce to jedyna taka betlejemicka wspólnota monastyczna.
Kolejnym zaniedbanym przez kilka dobrych lat punktem atrakcji mimo, że planowałam ale wypadały nam w tym okresie zawsze wyjazdy, był nasz nadal trwający Jarmark Dominikański a dokładniej celowałyśmy na rozłożony na kilku uliczkach targ staroci gdzie masę wiekowych i podrabianych na wiekowe różności zarówno wywołujących pisk zachwytu co zdziwienie- rupieci, czekających na takie jak my niegdysiejsze dusze.
Uwielbiam buszować pośród takich rzeczy i u Kasi odkryłam ten sam gen odkrywcy, szperacza. Ze względu na wcale nieatrakcyjne ceny skończyło się na zakupie drobiazgów kilku fotografii, pocztówek, monet, kluczyków.
A nad morze przez nas niedoceniane już troszkę choć piękne-też się wybraliśmy z Kasią. Ja spędziłam w dawnych swych młodzieńczych czasach 5 lat edukacji w plastyku nad samiuśką plażą - ciągle ją malując rysując na ocenę, więc mam ja opatrzoną nieco, Kasia natomiast cała swą istotą pożądała morza i zamoczenia stóp na przemian w morskim piasku i wodnej pianie- była więc i plaża ale znów ta u nas najmniej popularna i dzięki temu czystsza i bardziej kameralna- plaża na Wyspie Sobieszewskiej.
Królewnę w ten weekend przeciągnęliśmy jeszcze ambitnie i ochoczo po naszych lasach i łąkach i gdy wróciliśmy wieczorem z wojażowania mieliśmy już potąd wszelkiego chodzenia i zwiedzania.
Miniony weekend był więc jednym słowem wspaniały i kulturalnie i duchowo- dzięki Królewnie Kasi. Dziękuję.