czwartek, 30 kwietnia 2009

Cytrusowy drobiazg


Cytrusowy drobiazg: soczysto zielona limonka, pomarańcza i dwie cytryny - wszystkie owoce udekorowane rafią, w towarzystwie pachnącej herbatki Gunpowder Grapefruit- Czasu na Herbatę- to wszystko opakowane w celofan wraz z dołączonym gipsowym aniołkiem ślącym przemiłe uśmiechy.
-takie to proste, takie dostępne w sumie a jakże niebanalny i gustowny prezent można z tego zrobić. Ja sama chylę czoła.
Wczoraj ktoś bardzo sympatyczny wdepnął na herbatkę i sernik i tak mnie przemile oto- zaskoczył podarkiem.


niedziela, 26 kwietnia 2009

Niezapomniany weekend z Królewną

Pojechała nam Królewna Kasia, a szkoda bo tak miło spędziłyśmy u mnie w domu ten wieczorno piątkowy- sobotnio- niedzielny czas.
To pierwsze i mam nadzieję, że nie ostatnie spotkanie z przecież jedynie wirtualnie (blog-gg) znaną mi dotąd Królewną, uświadomiło mi po raz kolejny jak bardzo ubogacające, wyzwalające mogą być spotkania z ludźmi, wymiana doświadczeń, słuchanie i dzielenie się, otwieranie podwojów swego domu bez cienia liczenia na coś, bez interesownej kalkulacji.
Ma się odczucie, że właśnie tak powinno być między ludźmi wszystkimi nie ograniczając siebie i innych konwenansami, że się nie znamy więc nie wypada, bo tylko od nas zależy czy będziemy hermetyczni w najlepszym wypadku nastawieni na rodzinę i najbliższych, czy otwarci na ludzi, wszelkich, na spotkania z nimi, odwiedziny , z wszystkimi tego wspaniałymi choć i różnymi konsekwencjami.

Kiedy zna się kogoś tylko z codziennego nawet spotykania go w internetowym świecie z podczytywania bloga, z pisania na gg, kiedy nigdy się nie widziało tej osoby, nie rozmawiało choćby przez telefon, takie doświadczenie bywa naprawdę bardzo ciekawe.

Oto zobaczyłam kto tak naprawdę się za tym całym kontaktem się kryje. Pewne moje wyobrażenia zderzając się z rzeczywistym człowiekiem, jego osobowością, naturą nałożyły się na na niego jak kalka jedynie częściowo. Wiele linii się nie pokryło, przerosło mój kształt nadany osobie. Moja ocena, zdradzę tu jest dużo korzystniejsza nawet choć i wtedy pozytywna, dzięki temu spotkaniu.

Nawet gdy zna się twarz osoby ze zdjęć bo Królewna nieraz wrzuciła na bloga swoje zdjęcia okazuje się, że ta twarz w realnym kontakcie, ożywając, gdy przepływają przez nią dynamicznie emocje, słowa, gdy drga w niej życie, dostrzega się charakterystyczne grymasy twarzy, staje się nieomal zupełnie inna, jest piękniejsza od tej znanej ładnej ze zdjęcia.

Oto Królewna ma również, co mnie zaskoczyło już na peronie w czasie powitania, wyjątkowo słodki głosik, zapożyczony chyba od małej, rezolutnej dziewczynki. Nie spodziewałam się zupełnie takiego brzmienia.
Dodatkowo Królewnie naszej buzia się nie zamyka i ma się wrażenie, że chce to dziewczę powiedzieć w jednej chwili więcej niż jest to praktycznie możliwe. Nieomal się zapowietrza i to bywa zabawne.
Słuchałam jej tuż po podróży siedząc z nią w kuchni zawisłej nad naleśnikami z dżemem i myślałam, że prędzej ją głód skręci w spiralę niż się zdecyduje w końcu zacząć jeść zamiast zażarcie relacjonować i nawijać. Jej możliwości generowania myśli , przeistaczania ich w słowa są wręcz nieprawdopodobne. Mówię Wam nieprawdopodobne.
Prawdziwa kobieta pomyślałam sobie od razu. Dopowiem jednak żeby nie było wątpliwości, że to nie ten rodzaj gaduły co nie dopuszcza do głosu i nie umie słuchać. Co to to nie, wręcz przeciwnie. Dobrze się z nią rozmawia bo widać, że słucha nie tylko uchem.

Królewna ma ponad to nierozleniwiony jeszcze umysł, widać, ze chce poznawać, chce posiąść nowe umiejętności przeróżne, dwa dni dały na to liczne dowody, pyta, chce rozumieć, chce wiedzieć, znać bywać, spotykać się, jest taka ciekawa świata i ludzi, widać że cieszy ją życie i do czego się przyznaje z całym przekonaniem jest szczęśliwa .
Zwróciłam również uwagę na to, że nie jest to na pewno osóbka , która byłaby w stanie zadowolić się byle czym w kontakcie, poprzestać na ślizganiu się zaledwie po tafli zdarzeń i rozmów z ludźmi. Jest głęboka jak studnia i sięga poniżej.
Jakże lubię spotkania z takimi ludźmi... Wiele można się od nich nauczyć.

Czasu niedużo ale udało nam się wśród tych rozmów rozlicznych i Królewny zabaw z moimi pudlami, które zdaje mi się- szczerze pokochała- zwłaszcza Franka bo ciągle do nich mówiła "słodziaki ","słodziaki," , pojechać w towarzystwie mojego męża kierowcy - fotografa tu i tam i pokazać jej nasze najbliższe okolice, warte obejrzenia.
Zachwycił ją chyba szczególnie Sopot i Wyspa Sobieszewska ale pewnie Kasia sama jeszcze coś o tych swoich zachwytach opowie.
Ja uśmiechnęłam się na jedno zdarzenie: Królewna w pewnym momencie relacjonuje sprawę tacie , który dzwonił do niej na komórę: " tato ten Gdańsk, Trójmiasto jest takie dziwne, tu masz miasto a zaraz obok dosłownie masz wszędzie wieś i przyrodę".
Tak taki właśnie jest Gdańsk...
Ja dodam tylko, że zachowania Kasi są wypisz wymaluj jak moje w kwestii fotografowania,-fotografuje wszystko i wszędzie i wścibi obiektyw w każdą dziurę szukając ciekawych motywów co czasem wygląda osobliwie. Dodatkowo to rzadko spotykana osoba, która zrywała się z wyrka tak wcześnie jak ja czyli tuż przed 6.00 w weekend, by nie tracić niczego z dnia.
Mój mąż z powodu tych kilku zbieżności i podobieństw nazywał nas wręcz siostrami. Coś w tym nawet było.


goszczenie Królewny z fasonem



Piękny podarunek ręką królewny wyhaftowany

Wyspa Sobieszewska - nasza najczystsza, najdziksza plaża









gdańskie przedproża, którymi się zachwycała Królewna

Park Oliwski i ona niczym nimfa wodna skrywająca się za drzewem

pod Pałacem Opatów

Monciak sopocki z Krzywym Domem

Kasia fotografuje wszystko co się jej spodoba, tu pod Błękitnym Pudlem

po małym lodziku

Piękny sopocki Grand Hotel


tzw. lepsza wiara wjeżdżająca do Grand Hotelu

na molo w Sopocie


zachwyciły ją śrubki pod siedziskiem ławki

oto i one- Kasia bardzo lubi fotografować niepozorny detal



zachwycona uliczkami Sopotu, zapuszczając obiektyw w krzaczory uchwyciła ten oto obrazek poniżej



inna leciwa królewna w oknie swego domu- urocza

specyficzna architektura kaminic sopockich


czwartek, 23 kwietnia 2009

Wyjątkowa dla mnie fotografia

Fotografię tę oglądaj w powiększeniu, zachęcam!:)


Pośród zabiegania i nadmiaru spraw, gdy wiem, że i tak nie zdążę tego wszystkiego okiełznać by zdążyć, powracam do tej jakże często przeze mnie oglądanej fotografii.
Lubię sobie na nią popatrzeć, wręcz pomedytować gdy czuję już prawie, że moje ciało nie nadąża za duszą, że się niebezpiecznie rozmijają i że zaraz się pogubią.
Jest w tym kadrze tyle błogiego istnienia po prostu, oderwania się od czasu, miejsca, rzeczy, spraw, które naglą i narzucają rangę swojej ważności, że lubię wbrew wszystkiemu co ważne i czeka, czeka, niecierpliwie czeka, przysiąść i sobie na tę fotografię popatrzeć i poczuć się tak jak ta dziewczyna.

wtorek, 21 kwietnia 2009

Wyróżnienia od Was

Czasem lubię przemilczeć wyróżnienie trochę może dlatego, że jestem zawstydzona, nieco mi dziwnie się afiszować choć zawsze bardzo szczęśliwa i zdumiona. Dziś jednak nie będę się cykać podziękuję publicznie Kochanym Dziewczynom Alicji, która przyznała mi to oto wyróżnienie:

I Nettitce, która dziś zaskoczyła mnie tym oto prezentem serdecznym:

W biedronkowym wyróżnieniu nominacje należy przyznać zwróćcie uwagę na słowo- niby 10 osobom, w serduszkowym- niby 8, razem aż niby 18 i dobrze ja to jeszcze odrobinkę tylko poszerzę bo ja nie umiem się ograniczać w takich sprawach i grać rolę surowego jury a i tak przeczuwam , że serce będzie mnie bolało gdy nie wymienię mnóstwa osób, które doceniam bo się zmęczę tym wymienianiem ot i dlatego pominę:

Globalistce, Ori, Makówce, Joannie, Nettitce, Królewnie, Jasmin62, Katje, Green Canoe, Magodzie ,Cwasi, Sarze, Bogaczce...

Alicji,Madzi ,Dagmarze Fallli, Icie, Anne, DecoMarcie , Pauli 71, Elizze, Li, Kopciuszkowi, Arine...


Każda z Was tworzy na swoim blogu coś tak charakterystycznego dla siebie, coś często tak innego, odkrywczego, twórczego, tchnącego pięknem, estetyką lub po prostu tak bardzo osobistego, Właśnie to cenię, W blogach widzę Wasze osobowosci i dusze i one są takie piękne.
Zaglądam w miarę możliwości to tu, to tam, piszę a czasem mimo wielkiego zachwytu nic nie napiszę, zależy od dnia ale często mnie coś tak za serce dotknie w Waszych przestrzeniach, że to mi zostaje w myślach, często towarzyszy w danym dniu, bywa nierzadko że jak wirusem zarażacie mnie czymś i muszę muszę spróbować tak samo-to Inspirowanie właśnie jest tak cenne... za to Wam bardzo wszystkim wyróżnionym i nie wyróżnionym na skutek mojej nieuwagi i lenistwa w linkowaniu tu blogów, dziękuję.

niedziela, 19 kwietnia 2009

Eskapada krajoznawczo- detektywistyczno- rodzinna

Piękna wiosenna pogoda, stęskniliśmy się za podróżowaniem tak typowym dla ciepłych miesięcy roku, rodzinka czeka na odwiedziny, dodatkowo kolejny numer Kraju czeka na mój felieton o ciekawych miejscach, potrzeba dokumentacji zdjęciowej, dodatkowo mąż ma cel wyciągnąć mnie z dołka.
I cóż się dłużej zastanawiać, jest sobota, weekend, co nas powstrzymuje czy ogranicza: wsiadamy w samochód, ja pakuję kilka chrupiących pod palcami bułek wypchanych wędliną i kiełkowymi listkami, kabanosy na ząb i butelkę mineralki i gotowi jesteśmy do drogi. Psy wędrują na tylne siedzenia. Są podniecone, czują, że państwo przerywają rutynę codzienności i fundują i sobie i im właśnie dziś- coś ekscytującego.

W Kamieńcu spędzamy ponad godzinę- ja urzeczona historią i zabytkami wsi zostawiam męża z psami i z ich potrzebami fizjologicznymi a sama biegam pełna entuzjazmu z aparatem, Wpadam do kościoła, jest naznaczony zębem czasu potężnie mimo jednak bardzo szlachetnej formy, Niestety można tylko podziwiać przedsionek, wnętrze niedostępne, zaglądam do środka przez jedno, jedyne, jaśniejsze od innych, nieco matowe szkiełko witrażowe w drzwiach, obraz zniekształcony,ale i tak w środku wydaje się pięknie.




Mijam zabudowania folwarku, śpiesząc się na spotkanie ze swoim pałacem- trochę tak śpieszę ku niemu jakbym to ja sama była jego dawną właścicielką. Mam jakiś wyjątkowy sentyment do tych właśnie nadwątlonych murów. I tu, i tu mimo, że budowla spowita snem wiecznym, budzi się wszechobecna wiosna. Tuż przy ogrodzeniu kobiercami rozkwitają zawilce, poranne jeszcze słońce zagląda prosto w obiektyw mrużąc moje oczy.






Kiedy myślę, że już czas do samochodu gdyż umówieni jesteśmy na poszczególne godziny do ciotek i wujów mieszkających w dwóch odległych od Kamieńca miasteczkach, mój mąż w porywie spontaniczności, kieruje się od parkingu kościelnego przez ulicę na przełaj i prowadzi mnie mało uczęszczaną ścieżkę, nie znamy kompletnie okolicy, on nie zna drogi ale ma plan przeczuwa warte zachodu efekty swojego pomysłu. Wiedzie mnie malowniczymi krajobrazami, ja się zapowietrzam jak pięknie, jak cudnie, jak przepięknie na wsi wiosną, idziemy ślepo ufając, że może przechytrzymy kamery i alarmy strzegące surowo pałacu od frontu, przed intruzami., którzy by mieli pomysł przeskoczyć ogrodzenie i spotkamy się z pałacem w inny sposób. Mamy plan przechytrzyć te kamery i nie pogwałcając zasad, nie naruszając niczego zobaczyć pałac od tyłu, w jego części prywatnej, od strony parkowej.


Kiedy dochodzimy do celu jesteśmy w gruncie rzeczy zaskoczeni-wystarczy przejść rzeczkę przez mostek, przejść ugór, wejść w stary park i aleję główną uformowaną z wiekowych drzew i za moment wyłania się szkielet pałacu Finckenstein, zupełnie od tej strony niestrzeżony, dostępny, tak, ze można go dotknąć, pomacać. Stoi sobie zapraszając ,piękny w swojej tajemniczej skruszonej monumentalności i milczeniu. Choć nie do końca jest tu cisza, bo przecież tak pięknie śpiewają o tej porze roku ptaki parkowe rozdziawiając sopranem gardziele.
Powstrzymuje nas przed zbliżeniem się do pałacu jedynie jedna rzecz nadwątlony mostek, wyrwane deski,duże dziury, wystające na całej powierzchni mostku licznie gwoździe, poniżej płynie lub raczej stoi rzęsiste bagienko, mamy psy, jak tu z nimi przejść, ciężko. Myślimy, i tak dane nam zobaczyć więcej niż innym przejezdnym. Tajemnica być musi żeby powodowało takie wrażenia. Resztę odsłon pałacu w Kamieńcy zostawiamy sobie na przyszłość.








Zaledwie z 20 km dalej inna posiadłość średniowieczna rodu Finckenstein, znów pozornie smutne ruiny, tym razem zamek w Szymbarku, miejscowi patrzą na nas jadących jak na wydarzenie roku, widać mało kto tu zagląda, rzeczywiście zamek bardzo na uboczu. Spotykamy tu ekipę zapalonych ćwiczących wspinaczki i zwisy młodych nietoperków-korzystamy przez chwilę z porad szkoleniowca, już wiem jak należy się spuszczać po ścianie i co robić gdy natrafia się na pustą przestrzeń, trzeba się zaprzeć na piętach wygibnąć głową w dół w naprężeniu i potem nogi opuścić zniżając się na linie aż do podnóża ścianki.
I ten zamek piękny podobnie jak tamten patrzy na nas rozwartymi oczami wielu okien., widzimy że na piętrze wprost z posadzki wyrastają na zamku pokaźne drzewa.
Zamek ma dodatkowo nieco przeładowaną przerostem formy nad treścią choć ciekawą kubaturę, jedna z wież zwieńczona metalową chorągiewką obwieszcza czas budowy- 1308r. To się nazywa dotykanie historii.






Słońce świeci już wyjątkowo mocno. Mąż cyka mi aparatem zdjęcia, taką mini sesję zdjęciową zagubionej w czasie księżniczce. Wygłupiam się przy tym, mizdrzę i robię dziwne miny.
Psy obiegają zamek wzdłuż i wszerz,mają chwilę prawdziwego odpału, tarzają się w trawie. Ludzie, nachodzi nas refleksja, jak my pokażemy takiego ufajdanego od suchej trawy Franka rodzinie, jak go wprowadzimy na ich dywany. Grzebienia- pudlówki nie wzięłam niestety trzeba go skubać palcami. Więc jedziemy dalej a ja skubię wełnistego psa.




W moim Nowym Mieście Lubawskim i Iławie mamy trochę bliskich do odwiedzenia. Pogaduchy, śmichy, chichy, podziwianie jak rosną w rodzinie dzieci . Mały Krystianek na naszą cześć wyjmuje wszystkie jaja z lodówki i układa je rzędem na podłodze w kuchni. Ciotka- w roli babki łapie się za głowę, ten pomysłowy dzieciak mnie w końcu wykończy -mówi. Nie sposób spuścić go z oka . Jest przezabawnie.

Znajdujemy też czas by pojechać na wieś do Lipowca, w moje najukochańsze strony. To miejsce... nawet nie wypowiem słowami jakże jest mi bliskie. Pragnęłam po wielu latach od śmierci wujostwa, gdy dom zamieszkany jest już przez inne osoby, zobaczyć dawne gniazdo rodowe bo i moi pradziadowie w nim mieszkali i dziadkowie przez jakiś czas, pokolenia młodsze, moja mama w nim się urodziła, spędzała tam potem każde wakacje pomagając w sianokosach, przyjeżdżałam tam i ja, było to miejsce spotkań kuzynowskich i rodzinnych bo ciotka i wuj wszystkich z chęcią gościli pod dachem "gość w dom Bóg w dom. "
Wspomnienia więc najwspanialsze z możliwych wiążące się z tym miejscem.

Ten domek zagubiony w dolinie wśród lasów i malowniczych pól, te ziemie prawie jak okiem sięgnąć należały kiedyś właśnie do moich pradziadów. Lipowiec miejsce kompletnie odcięte od cywilizacji. Przyjeżdżałam tu na wieś jako mała dziewczynka z dziadkiem na rowerze, na przytwierdzonym do kierownicy foteliku. To jedno z miejsc, które uczyniło moje dzieciństwo szczęśliwszym.


Pamiętam te wspomnienia ze wsi jak najcudowniejszy sen: gościnność nieżyjącej już cioci, jej głos, noszenie mozolnie wody ze studni i zawsze dwa wiadra ocynkowane stojące przy drzwiach pełne świeżej, czystej wody. Ten zapach stodoły i siana, myszy harcujące w mące na strychu i zawsze stojący na czatach niby, choć rozleniwiony kot , co jednak woli jeść smakołyki kocie - wprost z puszki po konserwie mięsnej. Biegające po podwórku kury wszędzie za przeproszeniem sra... ce, w tym kogut, co na mnie się wściekł za próbę wyrwania mu pióra z ogona, gęsi, gęgające z długimi szyjami biegające za wujem, w oborze zaś konie, krowy , świnie. Jaskółki co wylatywały z niej co chwilę by zaraz powrócić do gniazd.

Boże ile i jakich wspomnień. Może to nieładnie, może wścibsko ale wdrapuję się z mężem na wysokie wzgórze ponad domem, by ten dom wspomnień widzieć jak na dłoni. Robię ludziskom szczegółowy przegląd podwórka, patrzę co się zmieniło, stodoła się zarwała już jej nie ma, zniknął ogródek kwietno -warzywny cioci, wychodek z serduszkiem za stodołą, nie ma już gęstego sadu jabłkowego, i pies już inny i w innym kącie obejścia, ... jakoś tak trochę to boli , że tyle zmian ku nowoczesności ale też rozumiem już od dawna, jestem już duża dziewczynka, że czas odmienia wszystko nawet tu z dala od tempa cywilizacji.
Nasze psy wybiegane za dwa miesiące z rzędu, wrażeń i wspinaczki mają już nieco dość, Franka malucha trzeba nieść pod pachą bo marudzi i zapiera się jak osioł ,badyle go przerastają, mąż skaleczył się głogiem w palec i ssie sobie krew przypomina mi trochę rozżalonego nad sobą wampira ale to nic- wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia wiążące się z tą krainą są tego warte. A ja stoję i patrzę tam w dół w dolinę z domem ciotki Salki i wszystko mi się przypomina.



Trzeba było zaczerpnąć siły do pogaduch u ciotki i wuja, konieczny jest po takich wspinaczkach i detektywistycznych intrygach, posiłek więc w tym malowniczym plenerze bułka z wędlinką masłem i kiełkami okazuje się wybornym obiadem, przyznajmy się do tego numer 2, wcześniejszy był z rodzaju KFC, psy dostają swoje smakołyki w miskach , wprost na obrusie z traw. Znika wszystko w kilka sekund. Apetyty dopisują i nastroje jak najbardziej.



Gdy już najedzeni po dojechaniu do Nowego Miasta Lubawskiego, czyli chwilę potem , nie mamy ochoty już nic więcej zwiedzać bo ileż można, chłop mi się z samochodu nagle urywa, każe czekać w aucie. Niespodzianka - dieta zawieszona na hak- waflowy pucharek pełen lodów, czekolady, bitej śmietany i owoców z najlepszej lodziarni mojego ukochanego miasteczka, podąża wprost ku moim dłoniom-czas na deserek. W tym mieście spędziłam w większości 3 pierwsze lata dzieciństwa jedząc te lody, tylko wtedy były to lody włoskie, skromniejsze, przy każdej okazji spaceru z dziadkiem.
Czujemy, męcząc już ledwo co te wypasione lodowe puchary, żechyba przeceniliśmy swoje możliwości i nie damy rady wylizać do końca...




Odwiedziny dziadków i pradziadków na cmentarzu, zapalenie im świeczki, zapewnienie że mimo odległości miejsca i czasu myślę, pamiętam i modlę się za nich - koją, mimo, że od lat ich nie ma między nami, moje poczucie dalej żyjącej więzi.

Potem planowane odwiedziny u chrzestnego, chrześniaka i ciotki, już mrużą mi się oczy, gadaniu nie ma końca... Niech gada mój chłop, myślę sobie, ja się wycofuję opadając swobodniej na fotel.

I wreszcie kiedy czujemy, że znamy wszelkie aktualności i wymieniliśmy aktualności własne, po nadejściu zmroku decyzja: "o jakże już późno- z powrotem do domu.!"
W samochodzie pod koniec podróży z ciekawą przygodą po drodze, urywa mi się już tak ze zmęczenia film, że nie wyrabiam sama ze sobą, mam dodatkowo ciekawy zwyczaj spania "na popielniczkę", bezwiedny zwyczaj dość mnie krępujący, co rozbawia mojego towarzysza podróży.

Się rozpisałam... wybaczcie mi proszę ale jaki to był wspaniały ten wczorajszy sobotni dzień.

Wspaniały, genialny sposób spędzenia dnia: krajoznawczo- detektywistyczno-rodzinny.