Witajcie Drogie blogowe Ciotki i Wujkowie. Zdałam sobie sprawę w ostatnim okresie, że tak można by Was czule od czasu do czasu nazywać, po tym jak wielką rzeką w ostatnim czasie spływały od Was dla mnie, Gabrysia i jego dumnego taty wszelkie słowne, emocjonalne i przedmiotowe nawet ( tu ukłony dla kochanej Kasi i ulubionej mojej Ani, których prezenty tak starannie obmyślane i przygotowane mnie zaskoczyły i powaliły ale o tym w kolejnym poście) dowody Waszej troski i zainteresowania, dowody Waszej serdeczności.
Okoliczności w Polsce są w ostatnich dniach niewyobrażalnie smutne, i jak to określiła moja blogowa koleżanka Iza z Domku na drzewie i ja sama podobnie jak ona ,czuję się od soboty jakby mi słoń wielką swą stopą na serce nadepnął.
Trudno swobodnie oddychać myśląc o tym co się stało bo przyduszający to ciężar stracić tyle światłych, kluczowych dla kraju, wspaniałych ludzi naraz i to w tak nagły, dramatyczny sposób, bo zaskoczyło nas to wszystkich, złamało tak jak żadne chyba tragiczne wydarzenie po 11 września 2001 r.
...
A ja prywatnie w wirze obowiązków macierzyńskich.
Mijają już dwa miesiące od kiedy możemy cieszyć się naszym skarbem, aż trudno uwierzyć ,że to już tyle. Z początku było ciężko się odnaleźć w nowym rytmie dnia, stacjonarnym stylu życia dzień i noc wciąż z dzieckiem przy piersi lub przy przewijaku lub we wszelkich działaniach mających uśpić nasze wcale nie skore niekiedy do snu maleństwo . Było ciężko bo wszelkie osobiste przejawy egoizmu życia tylko dla siebie i wedle swoich planów musiały bezpowrotnie obumrzeć i poczułam namacalnie, że moje dawne wygodne życie już nie powróci,


, ciężko bo targał moimi emocjami połogowymi jak na osobę nadwrażliwą przystało naprawdę wydatnych rozmiarów baby blues - wynikający po części z nagłego stanu hormonalnego bezkrólewia a po części z tego osławionego i jak to mówiłam w najczarniejszych godzinach rozczarowań - przereklamowanego ponoć wspaniałego w odczuciach( jak piszą bliskiego orgazmowi) karmienia piersią bo co mnie najbardziej w świecie zdziwiło jako startującą matkę karmienie synka okazało się tak koszmarnie bolesne, że pierwsze półtora miesiąca każdej z tych 10 i więcej bitych godzin na dobę przesiedzianych z maluchem w roli zawsze gotowej mleczarni było przemęczonych nieraz od pierwszej do ostatniej minuty mocną decyzją , że nie mogę go zagłodzić ale odliczanych we łzach i jękach..... ssak mój, kochany który chwyta wszystko co przypomina choćby trochę "cycek"

chwytał mnie ruchem kleszczowym i dziamdział bez miłosierdzia i opamiętania tak, że śmiało mogę powiedzieć, że poród i naturalny bez znieczulenia i cesarski razem wzięte a przeżyłam niemal w pełni oba to przy tym doświadczeniu to była pesteczka. Potwierdziła mi podobne odczucia pionerskie w karmieniu niejedna doświadczona mama, u której w tamtych dniach szukałam telefonicznego wsparcia, żeby nie poddać się i nie przejść całkiem na butelkę.
Miało być jednak według nich tylko lepiej i rzeczywiście po okresie 6 tygodni było już tylko lepiej z każdym dniem.
Dopiero teraz gdy zaczyna mnie to cieszyć bardziej niż boleć i wraz ze wzrostem obecności mentalnej wśród nas i pojętności malucha, oraz naszej rodzicielskiej praktyki w każdej z dziedzin jego aktywności mam ochotę podzielić się z Wami radościami macierzyńskimi.


Otóż nasze dziecię coraz częściej wychodzi do nas ze swego autystycznego świata tak typowych zachowań noworodka, które do ponad miesiąca życia funkcjonuje tylko i wyłącznie poprzez jedzenie, wydalanie i spanie przeplatane dość częstym płaczem nie trudząc się nawiązywaniem z rodzicami kontaktu. Płaczom tym tak na marginesie staramy się zaradzić trzema magicznymi w swej skuteczności metodami suszarką, chustą do noszenia malucha oraz jazdą samochodem najlepiej po wybojach z malcem umoszczonym w foteliku.

Od jakiegoś czasu około 2,5 tygodni nasz kochany synek zawiesza na nas uważne swe spojrzenie, łypie oczkami szeroko otwartymi, podążać zaczyna za nami wzrokiem nasłuchuje głosów, podejmuje nieraz nawet jakby krytyczny namysł i co najcudowniejsze w świecie i wie to już każda mama i tata przeuroczo zaczyna się do nas szczerzyć.


upolowanie momentu w kadrze tego jak naprawdę mocno umie się uśmiechnąć do tej pory nadal niezrealizowane
Szczerzy się jednak nie tylko do nas, dziadków, babć, wujów i ciotek czasem bowiem ot tak z głupia frant szczerzy się do samego siebie nawet przez sen a nierzadko zawiesza gdzieś nade mną i tuż za mną tak intensywne szerokie spojrzenie i przesyła tak obłędny, szczery i długi uśmiech, że choć sama w domu z dzieckiem odwracam się i patrząc w pustkę mówię: witaj Aniele Gabrysia bo mam sugestywne uczucie, że stoi tuż za mną realnie jego osobisty anioł.
Od wczoraj zresztą nasz Gabryś z całą pewnością może już śmiało uśmiechać się do swoich aniołów bo stał się dzięki przyjęciu Chrztu św smarkatym ale z perspektywami na coś więcej chrześcijaninem

, i mimo że na codzień bardzo żywiołowe, rezolutne, fikające i donośne to nasze dziecko tak, że obawiałam się czy nie zakłóci przebiegu mszy św to ksiądz mógł podczas trwania całej uroczystości wyczyniać nad nim co chciał a Potomek nasz mimo owych tajemnych czynności jak żaden inny dzieć w kościele spał snem niewzruszonym i taki też komentarz: dziecka, którego to nic rusza od wielebnego otrzymał. Bierzemy to za dobrą monetę na przyszłość ale i tak czujemy , że syn nasz odziedziczy jednak niecierpliwość i wrażliwość nadmierną, a skoro już piszę o podobieństwach to idealnie takie samiuśkie uszy, dziurki w nosie, usteczka i kształt paluszków po matce swej a wysoki intelekt;) , upartość, specyficzne spojrzenie, zgrabne odnóża, oraz charakterystyczny fałd ponad nosem od zmarszczonych brwi ukazujących intensywne procesy myślowe przy oglądzie świata tego dokonujące się w młodym łebku -po tatusiu.