czwartek, 28 sierpnia 2008

Klimat stołu


Marzy mi się podnieść wygląd i oprawę naszego stołu choć jest to tylko skromna ława, która w życiu nie zastąpi stołu no ale takie są czasem realia małych mieszkań.

Spotkania przy herbatce i szarlotce z przyjaciółką jaki mogą mieć urok dodatkowy gdy na pięknie nakrytym stole stoi biała porcelana, filiżanki z uszkiem zaledwie na jeden palec, stylowy imbryk z wygiętym dziubkiem kryjący aromatyczną herbatę lub kawę do tego szarlotka na paterze, a z miłych akcentów na wykończenie stołu nie wazonik typowy a waza lub sosjerka wypełniona pastelowymi różyczkami, astrami, peoniami. Do tego piękny obrus, taca, zgrabne łyżeczki, widelczyki.

Można sobie zadać pytanie właściwie po co to wszystko przecież można też toczyć udane spotkania z firmowym kubkiem kawy w jednym ręku albo szklanką w koszyczku, do której wrzuci się tanią torebkę Sagi a kawałkiem ciasta w drugiej ręce i wtedy można nawet rozmawiać i konsumować na stojąco będąc wspartym na framudze drzwi kuchennych na przykład ale wtedy nie ma tego ulotnego klimatu, który pamięta się na długo,a czasem na lata kiedy spotkanie rozmowa, poczęstunek stają się czymś głębszym- celebracją spotkania.

Pamiętam niemal jak dziś a było to z 10 lat temu jeden przedmiot postawiony przez koleżankę na stole podczas gdy częstowała mnie skromnie herbatą, przedmiot który zaczarował całkowicie i mnie i tę sparzoną herbatę w zwykłym kubku i ten czas naszego spotkania. Nie pamiętam dziś nic z naszej rozmowy za to pamiętam detale tego drobiazgu. Była to pamiątka po jej babce starusieńka, srebrna cynowa, cukiernica tłoczona ozdobnie z wieczkiem i zawiaskami niemal jak w typowej szkatułce i ten cukier w niej, ta posłodzona herbata, rozmowa- smakowały już całkiem inaczej.

Co do czarowania klimatu na moim stole to odbywa się etapami i trwa już od jakiegoś czasu to co mam obecnie po prostu mnie nie zadawala, mam naczynia od sasa do lasa.Mam zatem już zamówiony piękny obrus, sosjerka i waza mające być osobliwymi wazonikami są w drodze. Ale jeszcze marzy mi się pewien serwis wybrany z dziesiątków innych i pewna porcelanowa taca.

obrus zamówiony ze sklepu Arte Ego pod nim będzie jeszcze długi gładki obrus niemal do ziemi w kolorze ecru

piękny i wymarzony jak dla mnie serwis do kawy i herbaty- Fryderyka z fabryki Wałbrzych

duża taca porcelanowa Villa Italia- firma 7 Haeven

Jest tylko kwestia podstawowa i wielu nam znana - kasa. Trzeba będzie poczekać, może trochę dłużej, czekanie na to czego się chce, pragnie boli ale też nadaje wartości i szacunku wobec przedmiotów a potem tak bardzo cieszy.

Mam też nadzieję zaskoczyć pewną moją przyjaciółkę, która szczególnie zwraca uwagę na kwestię klimatu jaki się tworzy w domu, na stole, a gdy przychodzi do mnie w odwiedziny zasiada przy tej mojej nakrytej koronkowym obrusem skromnej ławie, jakoś tak już rytualnie i osobliwie milczy na początek rozglądając się po pokoju, rozmarza się, lekko się uśmiecha do przedmiotów, patrzy na wiekowy zegar wiszący na ścianie, na walizkę mojego dziadka z frontu, na stare fotografie moich przodków, widzi jak herbata pachnąca się parzy i skrapla kropla po kropli w szklanym czajniku z podgrzewaczem, stół zastawiony ciastem np: jagodowym, przyniesionymi przez nią babeczkami, w misie sezonowe owoce i gdy już tak jest ten moment gdy się odezwie mówi w końcu ku mojej uciesze, że zawsze się tu czuje jakby zasiadła w fotelu w jakiejś klimatycznej starej kawiarence i w ogóle po co spotykać się po kawiarniach w mieście jak można po prostu tu. Przecenia oczywiście to co jest obecnie ale do tego dążę i kawiarenkę taką w kilmacie retro to ja dopiero mam zamiar tutaj wyczarować, także przygotuj się Magda:)


Pucharek pocieszenia


Coś ważnego dzisiaj mi się nie powiodło...więc co? Zamiast płakać trzeba się było jakoś pozbierać, pocieszyć.
Nie to żebym samym tylko konsumowaniem zbierała się do pionu, to byłby niewątpliwy błąd i początek zgubnego nałogu, no ale takie małe co nie co wspomożeniowo? Czemu by nie?

Dokonując innej egzystencjalnej obserwacji, w jak ekspresowym tempie trzeba cykać zdjęcia i to jeszcze udane takim lodowo-deserowym pucharkom - zawartość rozpuszcza się w trymiga i cała misterna konstrukcja architektoniczna sporządzona z lodów, bitej śmietany, malin, poziomek i cząstek brzoskwiń obsuwa się wprost lawinowo. Stąd nie pochwalę się tu w zaprezentowanych fotografiach jakimś wybitnie apetycznym kunsztem gastronomii budowlanej.



poniedziałek, 25 sierpnia 2008

Co przyniesie sąsiadka


Wieczorową porą staramy się z pewnych wiadomych powodów ostatnimi czasy nie tykać kolacji ale coś w żołądku skręca i nosi mnie po domu i oto na ten moment puka do drzwi nieoceniona sąsiadka.
Ot zrobiła dla swoich domowników placuszki przyniosła więc kilka i nam. Moja sąsiadka i tak już zawsze chętna pomóc, mnie coraz bardziej zdumiewa, co też jeszcze ta kobieta wymyśli;)?
Zrobiłam więc sobie do tego namiastkę zakazanej ostatnio czekolady czyli łyżeczkę czybatą cacao pomieszaną z cukrem zalaną niewielką ilością wrzątku i dopełnioną zimnym mlekiem, można do tego wrzucić kostki lodu. Do placuszków posypanych cukrem pudrem takie schłodzone cacao smakowało idealnie.

niedziela, 24 sierpnia 2008

Traf szczęścia na niedzielnym spacerze

Staramy się podarować naszym psom i sobie cotygodniowy spacer, choćby te kilkanaście minut by rozprostować kości, w jedności z przyrodą. Nie zawsze to wychodzi ale gdy się wreszcie uda wracamy potem zawsze z większym entuzjazmem do naszych spraw.
Jest takie miejsce na naszej trasie samochodowej, które mijamy w drodze na niedzielny rodzinny obiad, bliskie zresztą memu dzieciństwu, często tam bywałam, miejsce zaciszne, piękne, sielskie.
Jest tam las, w lesie rozległa polana na niej leśniczówka - domek ceglany, marzy mi się wbrew temu, że dom ten jest od lat zamieszkany, by móc tam zamieszkać właśnie z uwagi na jego otoczenie. Dosłownie po wyjściu z gospodarstwa leśniczego kilkanaście metrów za nim wyrasta pośród lasu - przepiękne Sanktuarium Maryi Brzemiennej - miejsce pielgrzymek kobiet pragnących i oczekujących potomstwa. Kiedyś opowiem o tym miejscu nieco więcej bo wiąże się z nim tajemnicza, cudowna historia i liczne cuda.

leśna droga do leśniczówki i sanktuarium

trudno, że trochę po błotku podarujmy sobie wszyscy nieco spontanicznej radości bez myślenia o konsekwencjach późniejszych

leśniczówka pośród polany

Tym razem nie wybraliśmy się aż tam, za to pozwoliliśmy psom pohasać swobodnie po łące w pobliżu leśniczówki.

brykające pudelsy

Taffi ze swoim "patyczkiem"

Franuś wygrzewający się na trawce

W zeszłym tygodniu gdy też tu zajrzeliśmy na te same kilkanaście minut spaceru, naszym oczom roztoczył się widok cudowny: oświetlona polana z pasącymi się na niej spokojnie i beztrosko sarną i młodym jeleniem. Dziś nie udało nam się ich zobaczyć niestety ale szczęście, które ma wiele uśmiechniętych twarzy, nas nie ominęło.
A było to tak: weszłam głębiej w łąkę by uchwycić ładniejszy kadr tej polany z domkiem, mąż poszedł w ślad za mną i zobaczył w trawie żabę. Zawołał mnie by mi ją pokazać ale gdy podeszłam bliżej ta skoczyła i już trzeba było szukać jej wzrokiem w kolejnym miejscu pośród gęstych traw a skoczyła żabka tak, że sobą dokładnie wskazała miejsce gdzie spoczywało coś za moment przestało wydawać się mężowi patykiem - róg młodego jelenia.

wracając ze spaceru ułożyłam róg na mchu gdzie szczególnie ładnie się komponuje i cyknęłam zdjęcie

Takiego trofeum nie można było nie docenić.Cóż to była za nagła euforia i okrzyk satysfakcji! Poroże wygląda na zeszłoroczne, że też nikt przed nami go dotąd nie odkrył, tymbardziej, że jest to miejsce choć ciche skądinąd uczęszczane. Dla mnie tym lepiej. Dostałam je ceremonialnie w prezencie od męża choć paradoksalnie to on dziś ma imieniny. Zachowam je jako osobliwą pamiątkę- znaleźć choćby część poroża młodego jelenia to nie taka zwykła rzecz.


ja z rogiem jelonka w ręku

Słoje kuchenne na różności

W kuchni mam sporo przedmiotów z motywami ziół jak pamiętacie ale też i zwierząt gospodarskich- kogutów, świnek, krów i kaczek. Pokazywaniu ich po kolei poświęcę jeszcze sporo miejsca ale dziś słoneczne promyki niedzielnego poranka oświetliły moje ozdobne słoje na makaron i ryż i pomyślałam sobie- czyżby już nadszedł wasz czas? Nadszedł, nie nadszedł pokażę.
Słoje owe zwieńczone kogutkiem widywałam w różnych sklepach, galeriach także internetowych natomiast sama natknęłam się na nie w moim sklepie ogrodniczym gdzie można dostać przysłowiowe mydło i powidło.
Przystanęłam jak wryta, patrzę na te zjawiska słojowe stojące pomiędzy zwykłymi słoikami do robienia przetworów, namyślam do czego też mogłyby mi w kuchni służyć- są naprawdę spore, wiele do nich wejdzie i ta cena... i trochę jestem zaskoczona i jakby oczom nie wierzę bo cztery sklepy dalej te same słoje są niemal 3 razy droższe. Pani wyjaśnia jednak, że pewna hurtownia właśnie osiągnęła klapę i wyprzedają wszystko tanio także te pojemniki i tak większe ponad 30 cm wys. za 15 zł mniejsze za 12.
I tak już objuczona jak wielbłąd zakupami z targu dotaszczyłam do domu dwa przedostatnie, bardzo z tego zakupu zadowolona lecz nieco z obawami co na to tym razem, powie mój poczciwy chłop( bo zawsze skomentować po swojemu musi).





piątek, 22 sierpnia 2008

Jaszczurka i inne symptomy lata

Wiele się wydarza na spacerach z psami więc i tym razem zacznę od tego, że wyszłam z moimi pociechami na nasz dziki trawnik przyblokowy i dzięki temu co na nim z pociechą zaobserwowałam uwierzyłam ja wątpiąca, że nadal mamy lato.
Po raz pierwszy w tej okolicy w ogóle, dojrzałam sporą jaszczurkę wygrzewającą się na słońcu, a idąc nieco dalej w zarośnięty obszar trawy nieuczęszczanej pod dzikimi mirabelkami, natknęłam się wśród leżących żółciutkich śliweczek na stadnie rosnące poziomki giganty jakich w czerwcu na próżno by tu szukać.
Jaszczurka wprawdzie uciekła kryjąc się pomiędzy trawy,spłoszona kompletem naszych dziesięciu nóg- nawet jej ogona do domu więc nie zniosłam by ususzyć, skoro mam ten czas wszystkosuszenia:), zresztą prawdę powiedziawszy ogon jaszczurki?Bleeeeeeeee.
Za to poziomki jak najbardziej zerwałam, po drodze uraczyłam ich częścią moje jak zawsze ciekawe nowych smaków psiska mlaskacze i mojego, sąsiada którego spotkałam. A co myślę sobie niech też doświadczy dobrodziejstw naszego trawnika;)
No a potem jak to za lat dziewczęcych bywało gdy skarby chowało się pod szkiełka i zakopywało, ja swoje poziomki tak samo ukryłam pod szkiełkiem przed moim apetytem, i teraz czekam na męża żeby kiedy wróci zmęczony z pracy rzucił je sobie na ząb do pierogów z serem.




czwartek, 21 sierpnia 2008

Jaskółki


"Jaskółka czarny sztylet, wydarty z piersi wiatru(...)

Jaskółka siostra burzy, szalona fruwająca
Ponad głowami ludzi w których troska się błąka
Jaskółka znak podniebny jak symbol nieuchwytna
Zwabiona w chłód katedry przestroga i modlitwa(...)"

-śpiewał przejmująco Stan Borys.

...i dokładnie tak jest ponad naszymi głowami, nad naszym kuchennym oknem już od 4 sezonów zajmują gniazdo jaskółki. Takie osobliwe ptasie towarzystwo bardzo upragnione.
Gliniane gniazdko osadziły tuż ,tuż przy oknie jednak tak zgrabnie w rogu dwóch ścian za co jesteśmy im wdzięczni, że nie brudzą nam nic a nic na parapety i okno, no może czasem wniknie jakieś piórko przez uchylone skrzydło okienne i osiądzie jak ostatnio na mojej kuchennej doniczce z lawendą, ale to nawet ucieszy, a za to dodają wiele uroku naszemu mieszkaniu tutaj.


Jaskółki. Są takie delikatne, misterne niczym origami, szybkie jak wpuszczane z cięciw łuków strzały, ostre jak sztyleciki rzucane w niebo. Są absolutnie wyzwolone. Są wyjątkowe.
Najczęściej doświadczamy ich radosnego towarzystwa w klarujące się poranki i tak jak dziś w deszczowe wieczory.Wtedy ich obecność jest najbardziej odczuwalna.
Śpiewając specyficznie- szumnie i zbiorowo zataczają podniebne oszalałe koła, łowiąc tuzinami- uwaga zabrzmi mało romantycznie- muchy jedna za drugą.


Uwijają się przy tym swoim gniazdku przyfruwają, odfruwają- karmią szczebiocące intensywnie młode.Nie znam się bardzo na obyczajach jaskółek ale z tego co widzę to już chyba drugi ich lęg tego roku.

fotka wykonana przez męża innym jaskółkom tego lata


Dla mnie jaskółki z młodymi w gnieździe zaraz ponad naszym oknem to dowód na to, że jest im tu bezpiecznie, dobrze i doświadczają spokoju.

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

Czas wielkiego suszenia


Wiosną i latem mogę wyjść na łąkę choćby tę najbliższą i wracam do domu już po paru minutach z naręczem polnych kwiatów czy ozdobnych traw, jeśli mam ochotę na dostojniejszy bukiet, wspaniałe wonne zioła przydatne potem w kuchni, lub będące po prostu jej ozdobą, idę na rynek, do ogrodnictwa, czy kwiaciarni i za krótki czas już mam i dom przystrajam choćby jednym bukiecikiem, choć staram się w każdym z dwóch pokoi wstawić coś do wazonu, i już za moment zaczyna pachnąć w całym mieszkaniu, zachwyca bogata feria barw. Bez kwiatów i ziół tych żywych i suszonych tak jakoś mi pusto, jałowo.










Co jednak gdy nadchodzi jesień, co gdy zima gdy kwiatów, ziół zwyczajnie już po prostu nie ma?

Rokrocznie potęguje się u mnie potrzeba zabezpieczania kwiatowego zaplecza, zapewniania sobie zapachów, barw, które zatrzymają lato mimo, że na dworze będzie panować wszechobecna szarość, ponurość, ziąb i łysota bo już i śnieg rzadziej przystraja nam krajobrazy.
Zatrzymać zieloność, zatrzymać kolorowość w czterech ścianach domu za wszelką cenę na cały rok.
Takie mam hasło tego lata, zdeterminowana bardziej niż kiedykolwiek.
Są już suszone: bajeczna pachnąca lawenda, bukiety subtelnych wonnych, róż, hortensje o kwiatach jak z pergaminowego papieru, kruche liliowe wrzosy choć z przed 3 lat, ale jeszcze wyglądają jakoś, czekam na ich tegoroczny zbiór by wypełnić nim wiklinowy kosz stojący na szafie.




I już parę dni temu gdy tylko pierwszy raz zobaczyłam gotowe do suszenia suchołuski i zatrawiany sprzedawane przez panią pod sklepem, po prostu się na nie rzuciłam przeświadczona, że moja żyjnia musi wyglądać radośnie także wtedy gdy będę wracać z rękami pustymi do domu późną jesienią i zimą.




niedziela, 17 sierpnia 2008

Tiramisu i inne polepszacze nastroju

Poza blogiem, który jest takim moim zakątkiem blogości;), nostalgii powrotów oraz sposobem podnoszenia sobie czasem nastroju toczy się normalne, najnormalniejsze życie.
Tu panuję nad moją przestrzenią wirtualnego istnienia w wszechświecie.
W życiu natomiast nie zawsze jest tak, są plany, tęsknoty, marzenia na które się czeka, po ludzku czeka się zbyt długo i w związku z tym czuje się na codzień jakiś rodzaj delikatnie powiem dyskomfortu bo to niedoczekiwanie się to jest jednak jakiś brak - taka wyrwa po prostu, a dziury, braki w życiu bolą niemniej niż ubytki w zębach.

Nie widzę sposobu by wycisnąć tu ekstrakt ze swych przeżyć, mijających dni zresztą to nie pamiętnik,nie mam takiej potrzeby- trzeba po prostu pisać swe życie w realu najlepiej jak to wychodzi, a tu owszem też wnosić część siebie-koniecznie prawdziwą, choć może raczej tę optymistyczną część- taki rodzaj treningu by na tyle ile mamy na to wpływ tworzyć wokół siebie pozytywną rzeczywistość.

Ostatnie dwa dni były walką o dobry nastrój i oto jak to sobie między innymi ten nastrój podnosiłam:)Pistacje na potęgę i robienie sobie dobrze czyli tiramisu.
Ciekawe co na to moja waga powie.E tam niech mówi co chce.

jedna z kilku misek pistacji, które zjadłam z drobną pomocą mojej chłopiny

Moje tiramisu wzorowane na istnej ambrozji mojej przyjaciółki

2 duże paczki podłużnych biszkoptów,500 gr mascarpone, 5 żółtek jaj, pół szklanki cukru,pół torebki cukru waniliowego, cacao do oprószenia, czekolada do starcia, kawa rozpuszczalna, likier amaretto u mnie zastępczo był wczoraj rum.Spażyć mocną kawę 3/4 szklanki, posłodzić łyżeczką cukru, gdy wystygnie dolać do wypełnienia szklanki amaretto lub rum.Przygotować formę z której można będzie latwo wyjmowac ten deser, lub od razu salaterki, ułożyć biszkopty nasączyć obficie esencją kawowo - alkoholową, w tym czasie przygotować dwie miski dużą i mniejszą, w większą wlać wrzątek i w nią wstawić tę mniejszą ubijać w niej 5 żółtek jaj z cukrem na gęsty kremowy ala kogel mogel, następnie wsypać cukier waniliowy, miksować dalej chwilę dodając po łyżeczce mascarpone, miksować tak żeby się zmieszało ale nie za długo. Wyłożyć masę na nasączone biszkopty i kolejną warstwę biszkoptów na to, nasączyć je obficie i rozłożyć kolejną warstwę masy. Włożyć do lodówki na 2-3 godziny i przed podaniem oprószyć cacao i czekoladą.


porcyjka jedna z wielu

tyle zostało z tiramisu po 10 minutach jedzenia

czwartek, 14 sierpnia 2008

Nasza rocznica

Dziś mija nasza „kwiatowa” rocznica ślubu podpowiem tylko, że jest to rocznica dość młoda. Uśmiecham się gdy myślę o nas wtedy... gdy myślę o nas dziś. Dzień naszego ślubu,wesele, moment przysięgi wspominam jako niewymownie piękne.

Wszystko co mogłam zachować z tego dnia, ocalić przed zapomnieniem zachowałam i zdjęcia i film kręcony drżącą ręką taty, archaiczną kamerą, kwiaty delikatnej eustomy z mojego bukietu, kotyliony gości, nasze wizytówki ze stołu weselnego, dobre słowa od bliskich w księdze wpisów- wykonanej osobiście, życzenia i sakiewkę rzucanych nam drobnych monet, z których jedna - ta rzucana przez teścia wpadła mi głęboko za dekolt i przez całe wesele niepokoiła mój biust;).

Jako, że jestem tak nieznośnie sentymentalna nie potrafiłam rozstać się ze swoją suknią ślubną, chociaż w domu ledwie starczy miejsca na rzeczy praktyczne, nie ja byłam w niej pierwsza i suknia ta dodatkowo nie była absolutnie żadnym objawieniem, ale to w nią ubrana przeżyłam ten szczególny, ważny dla nas dzień, ma więc swoje godne miejsce w szafie, wisi w niej pierwsza.

Równo co rocznicę wyjmuje ją z owej szafy, ku rozbawieniu męża, od dwóch lat już nie przeglądam się w niej w lustrze bo nie za bardzo się mieszczę jednak patrzę na nią z lubością, wzruszam i wspominam.
Nie mylił się William Makepeace Thackeray(1811-1863) kiedy pisał niegdyś:


Któraż z kobiet, choćby najstarszych wiekiem,

nie chowa w najgłębszych szufladach serca

swoich ślubnych wspomnień

i szat przenikniętych zapachem lawendy.


Wszystko co wydarzyło się w naszym życiu od tamtego dnia, a każdy dzień, miesiąc, rok dawał takich wydarzeń drobnych i znaczących wiele - momentów radosnych, beztroskich i trudnych a nierzadko bolesnych bo i takie są wpisane w naszą wspólnie kreśloną historię,wszystko to pozwalało nam uczyć się siebie, rozwijać, wrastać w siebie wzajemnie coraz głębiej, stworzyć naszą osobistą relację i jedyną w swoim rodzaju bo naszą małżeńską więź.

Uczciliśmy to święto dość skromnie mimo to uroczyście kolacja poza domem, bukiet róż, drobiazg od serca, no i ciasto niespodzianka od wspaniałej sąsiadki, która po pracy zmęczona piekła je dla nas tajemnie przed samą północą i przed północą doniosła by służyło naszemu świętowaniu na drugi dzień. Wyglądało tak pysznie, że wytrzymaliśmy godzinę po czym już po północy wsunęliśmy sporą jego część.



wtorek, 12 sierpnia 2008

Anioły- dobre duchy mojego domu


Anioły zachwycały mnie już od małego dziecka. To brzmi jak banał ale tak było. Wnioskuję to też po tym, że mając z 3,4 lata już je namiętnie rysowałam.

rysunki z okresu 3-4 lat

Będąc zaś starszą czytałam o nich sporo, dowiedziałam się wiele o rozlicznych ich funkcjach, pisałam o nich wiersze, rzeźbiłam, malowałam.


ja przy anielskim moście w Kalwarii Zebrzydowskiej


taką sobie dawno temu tworzyłam poezję anielską oprócz tej miłosnej i patetycznej rzecz jasna

moja daleka od doskonałości stara rzeźba anioła otulającego dziewczynkę płaszczem, którą na potrzebę tego tematu anielskiego
wytachałam z ciemnego zakamarka piwnicy- ot taki nasz anioł stróż piwniczny



W dzieciństwie dużo opowiadała mi też o nich babcia, ona nauczyła mnie prosić anioła stróża o codzienną opiekę, być pewną, że chodzi za mną krok w krok jak cień.


obrazki z dzieciństwa z aniołem stróżem, do których mam do dziś sentyment


Moja prababka Józefina zaś- kobieta wyjątkowo pobożna anioła widziała na własne oczy, stał przy jej łóżku i był podobno świetliście zachwycający. Nie śmiem w to nawet wątpić.

Anioły... jakże w nie nie wierzyć, po dziesiątki, setki razy doświadczałam ich anielskiej pomocy, podpowiedzi, prowadzenia, ochrony. Żyję sobie bowiem pod skrzydłami aniołów na co dzień, wierzę w nie i wierzę w ich Szefa.

Podobno każdy dom, mieszkanie ma swojego prywatnego anioła opiekuna. Kiedy dokądkolwiek wyjeżdżamy każę temu naszemu nie spuszczać chałupy z oka. No i chyba nie spuszcza.

autorstwo obrazka Aniela Anders(ściągnięty z netu)


W moim domowym gniazdku nie mogło też zabraknąć podobizn tych skrzydlatych mocy.


tu zwołane na gremialne zgromadzenie, na co dzień zaś każdy ma swoją wartownię




Pocieszne co prawda, zabawne, mało / wiele odzwierciedlające realne piękno aniołów lecz nastrajające do myślenia o innym niewidzialnym wymiarze, który jest pośród nas nieświadomych, te namacalne moje domowe anioły wnoszą weń już od drzwi miłą, przyjazną atmosferę, aurę duchowości- zapraszają te już realne do nadlatywania, czucia się w moich czterech kątach jak u siebie w niebie.



z różnych materiałów stworzone



te szmaciane jak Pelagia i Zuzanna, siostry tutaj w komitywie

tu na swoich miejscach drzwiach od komody i szafy


te wielorakie- gipsowe stworzone przez moich podopiecznych pobejcowane sposobem top sekret ale Wam zdradzę- pastą do butów po czym polakierowane


te asystujące i oddające cześć naszym przodkom na starych rodzinnych fotografiach


te żeliwne z wieszaka na okrycia wierzchnie , wiszącym w przedpokoju

oraz ten dyndający na tablicy korkowej ku natchnieniu, w pokoju pracy




Anioły nasze dobre duchy domu, zawsze przy nas trwajcie, codziennie nas strzeżcie.