wtorek, 30 września 2008

Co poprawi nastrój kobiecie?


Fryzjer oczywiście. To jednak nawet nie tak, że potrzebowałam poprawić sobie nastrój poprostu poprawić wygląd choć jesienna aura daje mi się we znaki co roku dość mocno i entuzjazmem nie kipię. Ulegam i poddaję się ulegle nastrojom jesieni.
Włosy, które lubię mieć długie co by było kobieco i romantycznie zaczęły mnie najzwyczajniej drażnić, ich długość, odrosty i kolor.Wszystko.Patrzeć już na siebie nie mogłam. Od kiedy zaczęłam w ogóle uczęszczać do fryzjerki bo dotąd radziłam sobie przez te 30 lat jedynie domowo i fryzjera po prostu nie znałam absolutnie, od kiedy zaczęłam uczęszczać do speca w tej dziedzinie - włosy zaczęły mi rosnąć jak oszalałe-ok 3 cm na miesiąc. Postanowiłam, z kilku dodatkowych powodów- odwiedziny rodziny, że właśnie dziś włosy z kawałkiem mojej tegorocznej historii opadną na ziemię jak te jesienne liście i sprawię sobie taką mała osobistą atrakcję. Jakoś tak mi fajnie i lekko i świeżo dzisiaj więc się tą przemianą dyskretnie się z Wami podzielę.


zdjęcie pstryknięte samej sobie z ręki na czuja, więc o świadomym kadrowaniu mowy nie ma
.

poniedziałek, 29 września 2008

W starym kinie


Od jakiegoś czasu nosiłam się już z myślą, żeby napisać tu, że brakuje mi w naszej telewizji przesyconej nadmiarem akcji, brutalności i seksu bez domieszki czułości- cyklu "W starym kinie". Te filmy, ten zaklęty w nich czar minionych lat już bezpowrotnie utraconych został wpisany trwale we wspomnienia mego beztroskiego, jasnego dzieciństwa. W erze kiedy nasz domowy telewizor był skromnie czarno - biały te oszczędne w środkach wyrazu czarno białe kino nadawało takiego niezwykłego kolorytu, mojemu dorastaniu, takiej sublimacji sprawom, których wtedy nie pojmowałam, a które działy się w niepoznanym świecie dorosłych.

Kiedy w telewizji pojawiała się charakterystyczna czołówka z postacią gentelmana w meloniku podążającego żwawo w kierunku starego kina i ta specyficzna melodyjka, od telewizora nie można mnie było odegnać.Zastygałam i z lubością oglądałam i mogłam te filmy oglądać po raz drugi, trzeci, czwarty bez znudzenia.

Pamiętacie może- cykl ten prowadził pan w ciemnych okularach (S. Janicki) o przenikliwym głosie, wibrującej głosce "r", który tak barwnie, fascynująco opowiadał o dawnych filmach i aktorach.To dzięki staremu kinu mogłam spotkać się przez pośrednictwo szklanego ekranu z tak wybitnymi w ówczesnych latach postaciami aktorskimi jak charyzmatyczny Eugeniusz Bodo, Adolf Dymsza, Helena Grossówna, Mira Zimińska, Michał Znicz, Hanka Ordonówna, Tola Mankiewiczówna, Aleksander Żabczyński.

Filmy pokazywane w tym cyklu nie były może kinem wysokich lotów np. takim z podwójnym dnem, czy psychologicznym zacięciem jakie bardzo lubię, to były raczej lekkie komedie, najczęściej romantyczne, urocze i czarowne właśnie dlatego, że pokazywały świat, jakiego już nie ma, inny sposób mówienia, opowiadania, akcentowania, inne bardziej wysublimowane poczucie humoru, ludzi, którzy żyli jakgdyby piękniej i w spokojniejszych czasach.
W tych filmach kobiety posiadały klasę i elegancję nie tylko dzięki pięknym kreacjom i misternie ułożonym fryzurom, posiadały jeszcze to coś dostojnego i eterycznego w sposobie bycia co dziś trudno byłoby wyszkolić drogą naśladownictwa.
Panowie zaś byli niezwykle szarmanccy, mieli maniery, jakich dziś nie uświadczysz nawet od najkulturalniejszego mężczyzny. Chodzili we frakach, ostatecznie w garniturach, z chusteczką w butonierce, grzebyczkiem w kieszonce, w pełnej gotowości jego użycia gdy zajdzie potrzeba przygładzenia wypomadowanego włosa. Przynosili swoim kobietom bukieciki, pisali liściki i śpiewali piękne piosenki chcąc oczarować wybrankę swojego serca.


Mnóstwo było w starym kinie humoru sytuacyjnego, przezabawnych akcji, komicznych osobowości z jakimś narowem czy tikiem nerwowym, zaskakujących intryg, podmian osób, komedii omyłek. Te filmy sprawiały prawdziwą przyjemność oglądającemu, dawały szczególne poczucie zrelaksowania, zarażały pogodą ducha. Towarzyszył im szczególny nastrój, trochę taki jakby oglądało się je z leciwego projektora filmowego siedząc w prawdziwym starym kinie, na pożółkłym ekranie, gdzie porysowana taśma niekiedy wręcz zrywa się z rolki, zacina, przeskakuje, słychać jakieś trzaski, dźwięk projektora.

W starym kinie nikt już dziś nie zagra na pianinie...śpiewano- ach jaka szkoda. Tęsknię do tego, po prostu tęsknię i mam zamiar zacząć się rozglądać za filmami tego gatunku- może na allegro bo widzę, że nasza telewizja publiczna zaniedbała sięgania do tak odległego lamusa?













środa, 24 września 2008

Praktyczna seria workowa


Pojawiły się u mnie w domu jakiś czas temu jako kompromis między moją potrzebą wszechobecnej dekoracyjności w mieszkaniu, a funkcjonalnością i praktycznością bez której priorytetu życie domowe staje się utrudnione, czasem bardzo utrudnione a sama dekoracyjność przestaje na co dzień wystarczyć i cieszyć.
Na razie zakrólowały w naszej życiowej przestrzeni worki i schowki na potrzeby kuchenne ale mam w planach spejalne woreczki na różności do innych pomieszczeń.
Worki bawełniane akurat z tej serii kuchennej spodobały mi się bardzo bo oprócz tego, że nareszcie są jakąś atrakcyjną propozycją odejścia od brzydkich pospolitych reklamówek nader często wykorzystywanych w kuchni do przechowywania, bo są bardzo estetyczne, mają ładne czytelne obrazki, że już nawet dziecko by wiedziało gdzie co jest, to także ma edukacyjne podpisy angielskie, przeznaczone są na konkretne produkty to też są do ich przechowywania specjalnie dostosowane a więc jak najbardziej funkcjonalne.
Worki są uszyte po pierwsze z bardzo mocnej tkaniny.Te na ziemniaki na przykład mają dodatkowo specjalne czarne wypełnienia, są wyściełane w środku specjalnym materiałem aby ziemniaki miały zupełnie ciemno i sucho co ma zapobiec wypuszczaniu korzonków, podobnie jak worek na warzywa mają suwak u dołu by móc bez rozszerzania ściągaczem góry pojedynczo swobodnie wyjmować warzywa.




Te do pieczywa zaś mają folię zabezpieczającą przed wilgocią i pleśnią, te na bułki lub bagietki mają rzep pozwalający na regulację wielkości worka i robienie zakładki gdy nie potrzeba nam worka aż tak przepastnego.

tu kompromis głębszy jeszcze między funkcjonalnością a praktycznością niemal mąż dodatkowo chciał mieć chlebak z prawdziwego zdarzenia więc cóż dokupiłam niech ma


Parę dni temu dokupiłam sobie pewien niezwykle funkcjonalny schowek bawełniany, którym zainspirowała mnie jakiś czas temu telewizyjna Anthea Turner. Otóż służy on do przechowywania worków foliowych- wkłada się je od góry wyciąga dołem. Rozwiązanie banalne a jakie praktyczne.

Mam wrażenie, że mój chłop jest zaskoczony faktem iż nareszcie tak bezproblematycznie może znaleźć worek gdy tego potrzebuje. dotąd bywało z tym kiepsko bo nie wiedziałam gdzie te worki trzymać a rozwiązania nakazywały by chować je z daleka od oczu ludzkich. Ten worek na worki:) to co prawda część nieco innej już serii poduszek na taborety ze zwierzętami hodowlanymi ale w mojej kuchni pełnej różności komponuje się to z całą resztą jak najbardziej.





Danie zbyt często podawane tego sezonu


Lubię i już i co zrobię, że lubię jak po prostu przypadło mi wybitnie do smaku- a mowa o leczo. Danie inne nieco niż tradycyjny polski schaboszczak, ziemniaki i surówka, dosyć szybkie, na pewno proste i smaczne. Kabaczek, kolorowe papryki,cebula, kiełbaska, czosnek i pieczarki oraz pieprz, sól i przyprawy prowansalskie do smaku.

w tym leczo wyjątkowo nie było pieczarek sklep osiedlowy mnie zawiódł

Wczoraj było nasze ostatnie leczo tego sezonu-ostatnie bo złożyłam sama z siebie solenną obietnicę mężowi. Głupio mi się już przed nim zrobiło jak nałożyłam mu je na talerz po raz kolejny choć on leczo lubi i nie narzeka ale już sama tak siebie pytam- Katarzyno ile można? Więc good bye:( leczo nie bez żalu wprawdzie ale cóż-do następnego roku.

środa, 17 września 2008

Biblioteczka domowa

W czasie gdy chorowałam zmuszona wiele godzin do leżenia częściej sięgałam po lekturę, ona na mnie czeka jakby co w pogotowiu do wyboru zależnie od nastroju- na brak książek w domu nie mogę narzekać, czas dzięki temu szybciej mi upływał i dużo przyjemniej niż gdybym tępo gapiła się w sufit. Na szczęście prawie zupełnie już zdrowa podniosłam się przed weekendem z łoża, zrealizowałam nawet swe wyjazdowe plany sobotnio/niedzielne a dziś gdy tylko na chwilę zaświeciło słońce, rzucając światło na moje zbiory książkowe sfotografowałam naszą całościenną domową biblioteczkę.

domowa biblioteczka w pokoju pracy- zwanym przez nas także pokojem biurowym

poza książkami stojącymi grzecznie i po żołniersku na półkach regału, upchnęłam to co należy do mniej reprezentacyjnych papierzysk- czasopisma, broszury, zeszyty lub pojedyńcze kartki z zapiskami w pudełkach ikeowskich i segregatorach z podobnej serii kwiatowej


Kiedy wprowadzaliśmy się do tego naszego pierwszego mieszkania nie mając ani większej świadomości co tak naprawdę chcemy tu stworzyć, ani konkretnych wizji na jej zagospodarowanie, ani większych pieniędzy-mebel biblioteczny sklecony z płyt przez męża łączonych wprost na ścianie był pierwszą naszą wspólną małżeńską inwestycją. Każdy z nas miał do zabrania z rodzicielskiego domu tyle książek, gdzieś je trzeba było ulokować, tylko gdzie w tak małym mieszkaniu. Przyszedł nam więc pomysł na zagospodarowanie całej niewykorzystywanej zazwyczaj w domach wątłej przestrzeni za drzwiami do pokoju.

widok na biblioteczkę z przedpokoju

Zastąpiliśmy te skrzydłowe zrobionymi własnymi środkami - drzwiami suwanymi( kiedyś może do wymiany na jakieś bardziej eleganckie bo co tu kryć są bardzo skromne) a ta zbyt mało głęboka jak na konkretniejsze meble część pierwotnie za drzwiowa stała się wymarzonym miejscem na regał książkowy potrzebujący akurat zaledwie te 21 cm głębokości. Do dziś cenimy sobie bardzo ten nasz najpierwszy pomysł.
Zawsze marzyłam by mieć taką swoją prywatną miniblibliotekę i mam w sumie bez czekania i niewielkim nakładem środków.



ulubiona seria przygodowa męża Clive Cussler



poniedziałek, 8 września 2008

Błędnik zakręcony


Dopadło mnie to po raz pierwszy w życiu, doznania fatalne, w większości dni od piątku leżę plackiem by móc to jakoś przetrwać.Przyszło nagle po podróży i z godziny na godzinę się nasiliło.
Wiruje podłoga, ziemia pod nogami, cały świat się chybocze a ja funkcjonuję dosłownie od ściany do ściany.
Pogłębione badania 3 specjalistów i diagnoza dzisiejsza neurologa - wskazują na zaburzenia błędnika. Wesołe doznania to to nie są niestety, dodatkowo mdłości no ale przynajmniej raz mam okazję doznać uczuć przejazdu kolejką w Wesołym Miasteczku, których dotąd się obawiałam. Kiedyś przypadkiem wyszły mi takie niefortunne poruszone foty, miałam je już wyrzucić ale jakże się nadają na tę sytuację.
Mimo niedyspozycji postaram się coś tam wrzucić ze swojego mieszkanka jak znajdę tyle siły co w tym momencie na przykład.

sobota, 6 września 2008

Duma i uprzedzenie


W miejscach romantycznych wspaniale czyta się i chłonie romantyczne książki. Taka na przykład moja ulubiona pisarka czasów wiktorianskiej Anglii-Jane Austin, której powieści pełne niepowtarzalnego uroku działają na mnie jak balsam. Co jakiś czas gdy mam zapotrzebowanie na subtelność najwyższych lotów lubię do jej książek powracać. W podróż do Łazienek zabrałam właśnie Dumę i uprzedzenie, żeby w tak nastrojowym parku móc przysiąść i poczytać.
Ta piękna ławeczka otulona krzewem różanym z widokiem na pałacyk nieopodal, z zielonymi alejami drzew, wystrzyżonymi trawnikami, pięknie utrzymanym parkiem stala się miejscem wymarzonym niczym z jej powieści. Przysiadłam tam i zagłębiłam się w lekturze czując zapach róż za sobą i wyobrażając sobie, że zaraz otworzą się drzwi posiadłości do ogrodu i wybiegnie z nich zarumieniona Lizzie w pośpiechu otulająca ramiona szalem.




piątek, 5 września 2008

Studium wiewiórki łazienkowskiej


Taka okazja, okazja spontaniczna, nagła żeby móc zabrać się z mężem do Warszawy podczas gdy on jedzie ważne firmowe sprawy ustalać nie zdarza się często. Tym bardziej, że przez ten ruch i korki, które i u nas są zmorą choć nie takie aż jak w stolicy, on Warszawy nie lubi i omija ją szerokim łukiem więc mogę prosić i błagać "do Warszawy, do Warszawy chcę"-na próżno. Tego dnia i ja nie miałam dyżuru w pracy więc co trzyma w domu?
Pokochałam Warszawę już minionej zimy wtedy zwiedziłam co się dało ale utkwiłam na dobre w dwóch miejscach Powązki i zaraz obok cmentarz żydowski oraz Łazienki.
Łazienki za nie w szczególności kocham Warszawę, za wszystko co się zoologicznego po tych zielonych płucach stolicy tak historycznie/architektonicznie pięknych, rusza: bajeczne pawie, kaczki, gołębie,wróble ale nade wszystko za wiewiórki. Wiewiórki absolutnie!!!




Tym razem spędziłam tam bite 4 godziny i chociaż bez mojego fotografa radziłam sobie jakoś sama a potem tylko w samochód i dom. To oprócz satysfakcji spędzenia dnia bliżej z mężem był jedyny powód wciśnięcia się przed świtem w samochodową puszkę i odbycia trasy ponad 700km w te i z powrotem.
Wróciliśmy wieczorem, padliśmy jak odstrzelone kawki ale szczęśliwa byłam niezmiernie.
Trzeba by chyba jakąś pracę doktorską napisać o studium wiewiórki łazienkowskiej do granic możliwości spoufalonej a czasem wręcz rozpuszczonej do cna. Takiej bliskiej zażyłości z wiewiórkami jak tu nie osiąga się chyba nigdzie indziej, tym razem niewiele brakowało by całkiem już weszły mi na głowę.


szłam sobie pewnie i zdecydowanie alejką szukając przybytku WC bo potrzeba fizjologiczna po takiej podróży absolutną górą a tu nadbiegły takie dwie i wlepiając ślipia we mnie z dołu najwyraźniej oczekiwały orzeszka- wtedy jeszcze nie miałam

no co sobie myślisz, że na twe piękne oczy lecę? Jeść mi się chce!

eee ty Zbychu ona nic nie ma, z czym tu do nas w takim razie?!

spadamy, szkoda naszego cennego czasu i uwagi na taką...

po wizycie w WC łazienkowskim- miałam już orzeszki, jest tam taki przemiły pan z końskim ogonkiem, który to już wiedziałam, że takie woreczki orzeszkowe ma, i nawet mi te orzeszki obrał co po niektóre bo akurat w sprzedaży nie miał tych łuskanych

wodzenie wiewióry na pokuszenie

wiewióra bynajmniej nie onieśmielona
aułła!!! ;)

rób mi to zdjęcie szybciej i dawaj tego orzecha

mniamu mniamu

pozycja na "surykatkę"- jestem duży wiewiór, widzę więcej i dalej

no co tam mi przynosisz dobrego, mościa panno?żołędzia, marnego żołędzia, a nie masz orzeszka?

*
mam co prawda podejście do zwierząt ośmielające ale nie byłam jakimś szczególnym wyjątkiem potraktowanym aż tak poufale
ta oto pani to się dopiero z wiewiórkami miała

dawaj natychmiast co tam masz w siatach babciu!

teraz część kolejna karmienie wiewiórek w wykonaniu tej przemiłej pani, z którą sobie zresztą pogadałam o wiewiórkach i ptaszkach łazienkowskich i ich obyczajach

wiewiórki oprócz orzeszków laskowych przepadają za suchą bułką co poniżej będzie widać znakomicie

wspinaczka z elementami podparcia na bułce

ale się "wygłem" a ona naprawdę nie zamierza mi tego oddać, tylko będzie tak trzymać?

uczenie wiewiórki samodzielności w zdobywaniu smakołyków

a teraz to wiewióro kochana radź sobie sama główkuj i pracuj łapkami jak wyjąć smakołyka z siatki

Kurs wyjmowania smakołyka z siatki dla początkujących
podejście pierwsze wiewiórki - nieco onieśmielonej

wąchanie gdzie jest bułeczka

zapuszczanie żurawia

zapuszczanie dzioba

zapuszczanie tułowia

oto jestem niemal tam cała i oto

Mam!!!!!!!!

Kurs dla zaawansowanych
podejście drugie tej samej wiewiórki już na pewniaka

w zęby i podrzut otworu siatki

rozszerzenie otworu- profilowanie tuby

co my tu mamy i po co te dodatkowe foliowe worki, siateczki, woreczki
całkiem babciowe zwyczaje ale ja sobie poradzę

Mam!
Rzecz jasna, że już mam
mmmmm Pychota!