poniedziałek, 30 marca 2009

Macierzyństwo


Już od jakiegoś czasu w swych zasobach komputerowych fotografii retro - trzymam ten piękny obrazek matki tulącej córeczkę.

Jest pełen tkliwości, wzrusza i tyle w nim piękna. Nawet dla mnie, która... i mówię to chyba już pogodzona, swoje kruszyny mam w niebie.

Macierzyństwo jest czymś chyba najbardziej metafizycznym, ofiarnym i najpiękniejszym co dane jest przeżywać na tym świecie człowiekowi -dodam kobiecie... Chcę tak zawsze uważać.
Gdy więc u Alicji z Arte Ego zobaczyłam ten oto woreczek lniany z koronką, z moim kochanym motywem i taką samą zawieszkę retro charm jak to Alicja nazywa, zrobiłam sobie z nich luksusowy prezent.

W takim maciupkim zawiniątku te oto skarby poniższe




niedziela, 29 marca 2009

Niebieskość hiacyntu


Różowe hiacynty i owszem urokliwe, u mnie już przekwitły, w wazie stoją tylko przerośnięte, powywijane na wszystkie strony zalotnie - liście.
Kupiłam więc nowe, tym razem niebieskie i na te niebieskie dosłownie napatrzyć się nie mogę. Niebieskie kwiatostany hiacyntu podobnie jak niebieskie kule hortensji, mają w sobie coś szczególnie pięknego, co wciąż kusi moje błękitne spojrzenie.

Wpadła mi w ucho:)



Lenka: " The show"
tłumaczenie( nie moje):

Przedstawienie

Jestem po prostu nieco zamknięta w sobie
Życie to labirynt i miłość jest zagadką
Nie wiem, gdzie iść nie mogę zrobić tego sama
Próbowałam
I nie wiem dlaczego

Zwolnij
Zrób sobie przerwę
Albo moje serce pęknie
Ponieważ tego jest za dużo
Tak, wiele
Aby być kimś kim nie jestem

Jestem głupia
Z miłości
Bo ja nie mogę otrzymać wystarczająco

Jestem po prostu nieco zamknięta w sobie
Życie to labirynt i miłość jest zagadką
Nie wiem, gdzie iść nie mogę zrobić tego sama
Próbowałam
I nie wiem dlaczego

Jestem tylko małą dziewczynką zagubioną w chwili
Jestem bardzo przestraszona ale tego nie pokazuje
Nie mogę zgadnąć
To zaciąga mnie na dno, wiem
Muszę dać sobie spokój
I po prostu cieszyć się przedstawieniem

Słońce jest gorące
Na niebie
Podobne do ogromnego reflektora
Ludzie podążają za znakiem
I synchronizują się w czasie
To jest dowcip
Nikt nie wie
Że ma bilet na to przedstawienie
Tak

Jestem po prostu nieco zamknięta w sobie
Życie to labirynt i miłość jest zagadką
Nie wiem, gdzie iść nie mogę zrobić tego sama
Próbowałam
I nie wiem dlaczego

Jestem tylko małą dziewczynką zagubioną w chwili
Jestem bardzo przestraszona i nie mogę tego pokazać
Nie mogę zgadnąć
To zaciąga mnie na dno, wiem
Muszę dać sobie spokój
I po prostu cieszyć się przedstawieniem

Po prostu ciesz się przedstawieniem

Jestem po prostu nieco zamknięta w sobie
Życie to labirynt i miłość jest zagadką
Nie wiem, gdzie iść nie mogę zrobić tego sama
Próbowałam
I nie wiem dlaczego

Jestem tylko małą dziewczynką zagubioną w chwili
Jestem bardzo przestraszona i nie mogę tego pokazać
Nie mogę zgadnąć
To zaciąga mnie na dno, wiem
Musze dać sobie spokój
I po prostu cieszyć się przedstawieniem

Chcę z powrotem moich pieniędzy, chcę z powrotem moich pieniędzy
Chcę z powrotem moich pieniędzy...

Po prostu ciesz się przedstawieniem

poniedziałek, 23 marca 2009

Stary tomik wierszy

poruszone zdjęcie mojego tomika , jednak jakoś tak tajemniczo wyszło

Wygrzebałam stary tomik swoich wierszy, ukrywający się pomiędzy książkami na półce. Szkoda by spłowiały literki, co też się zaczyna, nie poznawszy smaku swobody, przestrzeni.
Czasem więc coś na blog podrzucę, z jego treści:


24.03.2001
Pomilczmy

Pomilczmy razem...

słowa niejednym zbudowały już mur
a ja nie chcę między nami podziału
kochając trzeba nauczyć się
ważyć słowa
nie lekceważyć słów
przejść ponad słowami
nie dać się ponieść słowom
nie czepiać się słów...
to zbyt skomplikowane

pomilczy więc razem
to prostsze


Kamila

Zakamarek Kamili

Blogowanie otwiera nowe możliwości. Kilka tygodni temu ni to z gruchy ni z pietruchy zostałam zaproszona przez pewną od niedawna blogującą Ori do pisania felietonów w czasopiśmie internetowym "Kraj- czasopismo o Polsce i Polakach" .
Redakcja dała mi sporą wolność wypowiedzi, miało być po pierwsze "kamilowo" , cokolwiek to znaczy.
Po drugie w duchu pisania do Polaków rozsianych po kraju i za granicą, po 3 krajoznawczo: o moim bywaniu, odkrywaniu i doświadczaniu miejsc w Polsce, które mnie urzekły swoją urodą, historią czy tajemnicą. Najlepiej wszystkim tym na raz.

Nieśmiałe są me początki, bardzo nieśmiałe...poprawek naniosłam w tekście po dziesięć tysięcy ale i tak za jakość pierwszego tekstu nie ręczę, jeśli wydrukują go, chyba nie uwierzę .

Jednak chciałabym pokazać tutaj baner jaki zrobiłam do tej swojej rubryki felietonowej, pod dobrze znanym już tu nazwaniem "Zakamarek Kamili", tak zresztą jak chciała redakcja.

poniedziałek, 16 marca 2009

Odwiedziny w buduarze Kasi

"wyjeżdżam"
autorstwo zdjęcia Marcin Bartusz


Są takie mieszkania, w których lubi się bywać i przesiadywać bo mają w sobie to coś, ten szczególny klimat.
Osoba, zamieszkująca mieszkanko, które zaprezentuję - za jej chętnym przyzwoleniem, oprócz tego, że sama ma ciekawą osobowość i ujmującą naturę i wszyscy wspólni znajomi z racji tego, że gospodyni jest otwarta, jest duszą towarzystwa i lubi spraszać gości, bywają u niej a jakże - licznie i tłumnie, to jeszcze posiada na tyle rozwinięty gen indywidualizmu oraz niekontrolowany czasem mam wrażenie zew artystyczny ( na co pozwolić sobie może bez ograniczeń ,gdyż na razie jest singielką) , że także wkroczenie w progi jej mieszkania musi być doświadczeniem z rodzaju tych, o których szybko się nie zapomina.

Kasia jest po prostu wyrazista pod każdym względem.

Kasia podczas sesji fotograficznej
autorstwo zdjęcia Marcin Bartusz


Z wykształcenia jest teatrologiem, z powierzchowności bardzo piękną dziewczyną, z duszy zaś romantyczką ale też i kobietą, która sporo przeżyła, stojącą mocno na twardym gruncie obcasami swoich licznych szpilek, które jak mi się wydaje tak w ogóle kolekcjonuje bo trzyma je w kilku dość sporych koszykach.
Dodam, że Kasia żyje obecnie trochę na walizkach, w zawieszeniu pomiędzy dwoma domami, w tej chwili adaptowanym na szybko pod jej potrzeby starym domem po dziadkach, niedługo zaś już we własnym nowym mieszkaniu, które na razie jest pustostanem, to więc co pokażę Dziewczyna stworzyła naprędce, ale jakże ciekawie.

Wczoraj z racji spotkania większej grupy przyjaciół u Kasi na wspólne pogaduchy jako, że przyszłam trochę szybciej napstrykałam nieco zdjęć z tego co zastałam - z jej , jak to Kasia nazywa BUDUARU wibrrrrrrując przy tym po "kydryńsku" głoską r. ona zaś stylizowała się w tym czasie na lata 20- babcine kaczuchowate szpilki, czarne pończochy tkane w cudne kwiaty, gołębia sukienka 3/4 przewiązana w pasie zgrabnie paskiem i .... lisek zapięty u kołnierza sukienki . Tak się fantazyjnie zwykła ubierać na większe okazje.
Cała Katarzyna:)
Ten post jej dedykuję.

Zapraszam do jej buduaru




w buduarze Kasi znajdziesz wszelkiej maści, wielkości i koloru ozdobne pudełka stojące jedne na drugich



katarzyńskie metalowe łóżko z baldachimem

łóżko jest po dziadkach,
wielość zaś walizeczek, kufrów i niewypełnionych po brzegi ubraniami, szpar gałkami, intrygującymi przedmiotami to szczególna cecha jej buduaru



zabytkowa komodka z lustrem kupiona okazjonalnie przez anonse

liczne wystawki i aranżacje kobiecych bibelotów

pod osłoną woalu sypia się romantyczniej


Kasina toaletka, szuflady kryją wszelkie kobiece skarby: szminki, pudry, tusze, maskary, cienie
a po szufladach głębszych damskie wdzieczne fatałaszki





jedne z wielu modeli szpilek, wiele butów jest jeszcze po jej babce, Kasia chętnie je nosi



buduarowy zapach eleganckiej kobiety

kącik wytwornej kobiety : bransoleta, zalotka, lusterko, filiżanka na poranną kawę i kieliszek na coś mocniejszego

kącik urodowy, miejsce wypoczynku i biurko do pracy

prawdziwie teatralny wystrój buduaru




sypialnia otwarta na mały salon, który z przystrojonym śmiało koronką żyrandolem
przygotowany na przybycie gości-za kilka minut wypełnił się radosnymi głosami

stół zarezerwowany dla wyczekiwanych gości

oryginalne imbryczki do herbaty wykorzystane też na inne sposoby


calutkie mieszkanie, półki, kąciki oraz zewnętrzne parapety domu i schody wypełniłyśmy świeczkami tak jak Kasia zwykła honorować odwiedziny gości


niedziela, 15 marca 2009

Coś na totalne wzmocnienie


Bez rąk, bez nóg, bez ograniczeń- niesamowite świadectwo Nicka Vujcica



Rok temu znajoma przesłała mi ten film-świadectwo młodego chłopaka bez rąk i bez nóg. Świadectwo wstrząsające i przepiękne zarazem. Dało mi ono bardzo wiele do myślenia, nauczyło doceniać to co mam, wstrzyknęło siłę do zmagania się z własnymi problemami i zaufanie, że wszystko co nas spotyka w życiu służy naszemu dobru nawet jeśli jest to odbierane przez nas jako trudne do zaakceptowania, niezrozumiałe, niesprawiedliwe doświadczenie.
Obdzieliłam nim przyjaciół, znajomych- u nich wywołało podobnie silne wrażenia.

Mija rok a to świadectwo nadal we mnie żyje, działa i przemienia.
Pomyślałam sobie, podzielę się nim i tutaj ... wszak mamy Czas, w którym warto przewartościować pewne sprawy.

Filmik trwa 43 minuty, tłumaczony na j. polski.

wtorek, 10 marca 2009

poniedziałek, 9 marca 2009

Machiną czasu w miniony wiek

W ubiegły poniedziałkowy wieczór, gdy domownicy zajęli się sobą, a więc psy spały rozwalone leniwie po dywanach, a mąż głowił się nad robotą przy komputerze, skupiony do takiego stopnia iż nie było mowy o tym by zdążył się zorientować od razu, zamknęłam za sobą cichutko pokój, spakowałam małą walizeczkę najpotrzebniejszych ubrań i przedmiotów i zrazu nieśmiało mając wątpliwości czy to nie szaleństwo, zaraz potem jednak bardziej zdecydowanie- trawiona od środka niczym węgielkami z ogniska, potrzebą przeżycia czegoś niemożliwego prawie, za czym tęsknię tak bardzo,wsiadłam w swoją machinę czasu i przeniosłam się w rok 1876-a więc 100 lat wstecz od daty moich urodzin.

To co działo się w międzyczasie było niejasne, nieprawdopodobne i trudno mi przypomnieć sobie konkretnie poszczególne momenty tej podróży poprzez  miesiące i lata.
Świadomość powróciła gdy wehikuł w końcu  spowalniając stopniowo swój pęd, zatrzymał się na dobre. Wysunęłam głowę lekko na zewnątrz,z przez okno, uchyliłam drzwiczki, podniosłam się z miejsca...Moje stopy obute były już nie w rozczłapane domowe kapcie w jakich zwykłam chodzić lecz w piękne atłasowe misternie haftowane  trzewiczki. Zeskoczyłam ze stopnia i usłyszałam ich delikatny, stłumiony stukot . Stałam oto na samym środku brukowanej  ulicy a wokół mnie tętniło miejskie życie.
Byłam więc na miejscu.Tak jak chciałam.

Niesamowite przeżycie bycia realnie w czasie, o którym śnię zazwyczaj codziennie na jawie.



Ponieważ lubię utrwalać wszelkie ważne dla mnie momenty życia, ludzkie twarze, zwłaszcza swoje metamorfozy i nastroje a nie będąc pewną jakie prawa rządzą moją wizytą tutaj, a więc jak długo mogę tu pozostać, jakie są zależności czasowe między miejscem, które pozostawiłam hen - moim domem a mną obecnie i czy uda mi się dłużej utrzymać w tajemnicy moje przeniesienie się w czasie w miniony wiek, dlatego najpierw zapobiegliwie skierowałam swoje kroki do pobliskiego atelier fotograficznego Caltmanna i Griesera, i pozwoliłam się obu panom fotografom dokładnie sportretować w stroju i fryzurze w jakich się tu znalazłam. Aby mieć trwałą pamiątkę i dowód, ze nic sobie nie wyimaginowałam  w mojej zdolnej do wszelkich fantazji główce.
 Proszę oto fotografie:

ja w wcieleniu młodej wiktoriańskiej damy




Przede mną po wykonanie fotografi gabinetowych lub wizytowych przyszły cztery inne dostojne, przepięknie ubrane damy,

czekały na swoją kolej. Ja będąc ostatnią mogłam wszystkie te ich fotograficzne zabiegi obserwować.
Pan fotograf - znawca swojej sztuki kazał się zaprezentować jak najokazalej i najdostojniej. Wszystkie uczyniłyśmy co w naszej mocy by go zadowolić a i samym mieć piękne wizytowe podobizny, wiadomo panie zawsze się postarają wyglądać korzystnie.


Zza kotary, zerkałam jak przebiega ich sesja, moja przeciągnęła się na tyle długo - bite 2 godziny, że opowiem o niej potem, a teraz wyjaśnię tylko, że nie udało mi się już wyjść z atelier w moim spisku tajemnym nieodkrytą, ponieważ nagle z słodkiego odurzenia minionym czasem wyrwało mnie dalekie ,powtarzane kilka razy wołanie męskiego głosu........................... nagle po którymś razie dotarło do mnie, że to mój mąż tak wołał:" Słodka, gdzie ty jesteś, co ty tam wyprawiasz, mogę wejść do pokoju, ja zaraz mam mecz muszę do telewizora."
Moje skonsternowanie było wielkie, tajemnica odkryta ale jego uśmiech z towarzyszącym mu podziwem i niewierzeniem w to co widzi na miejscu swojej współczesnej kobiety, uspokoiło mnie wyraźne:
"ja już od dawna jestem pogodzony, że mam taką a nie inną żonę - artystkę co to ciągle jakieś cudaki wymyśla................. a baw się w te swoje przebieranki jak tam chcesz, byleś mi w czasie meczu głowy nie zawracała...."


Fotografie owych dam:










Od dawna marzyła mi się taka wiktoriańska, portretowa sesja fotograficzna. Tamte stroje, fryzury, stylizacje.
Ciekawa byłam wprost niezmiernie jak wyglądałabym jako moja młoda dama z tamtej epoki.
Wiosną tego roku planowałam udać się nawet do naszej opery i wypożyczyć na kilka dni z dwie wytworne suknie krynolinowe, ponoć to kosztuje około 35 zł za ubiór , wypożyczony na 3 dni , 100 zł pod zastaw a zabawa potem przebierankowa i fotograficzna może być przednia.
Zabrakło mi  cierpliwości na oczekiwanie.

Nie wychodząc z domu, nie kupując niczego ponad to co miałam i co zwykłam nosić przebrałam się w bluzkę z kołnierzem na stójkę, z innego ubrania wyciągnęłam wstążkowy pasek, przewiązałam  go pod szyją i wyłożyłam na wierzch. Aby uzyskać pufiaste rękawy wypchałam je......... z braku innego sposobu papierem toaletowym, a fryzurę wydziergałam od ręki w kilka chwil podpinając podkręcone na szybko włosy żabkami, bardziej na wyczucie zaledwie zerkając czy mniej więcej to moje ugniatanie i piętrzenie na głowie fal sugerować może dawną misterną fryzurę z podpięciem w kok. Nałożyłam na siebie kilka warstw długich sukien, szeroki pas. Tyle.
Czarno biała fotografia potraktowana potem według planu sepią miała wyrównać wszelkie dysonanse kolorystyczne.

Dużym dylematem w ciasnym mieszkaniu, gdzie  absolutnie żadna ściana  nawet jej kawałek, nie jest wolna było gdzie znaleźć jednokolorowe, gładkie, tło. Ostatecznie oświeciło mnie, że nawet roleta od okna balkonowego spuszczona nisko może spełnić to zadanie.
Postawiłam statyw do aparatu, przy rolecie postawiłam kuchenny taboret i metodą podbiegania i siadania oraz sprawdzania efektów ustawiłam się mniej więcej w centrum kadru. Oświetlenie wystarczyć musiało mi żarówkowe gdyż na dworze było już ciemno, bez lampy błyskowej, która dałaby zbyt ostre światło i efekt rzucanych cieni .
Dawna fotografia studyjna wykonywana była najczęściej przy świetle dziennym, wnikliwie doświetlając wszystkie punkty twarzy. Mi musiało wystarczyć to co zastane w porze mojej późnowieczornej weny.

A dalej to już była wielka, szalona radosna improwizacja i ponad 350 zdjęć, nastukanych, na które dawałam sobie 10 sekund na dobiegnięcie do taboretu i wytworne opadnięcie pupą na siedzisko oraz uczynienie uwznioślonej pozy i zdystansowanej do rzeczywistości miny.

Później z pomocą taty, który także lubi bawić się w takie fotograficzne kreowanie innej rzeczywistości, sama nie umiem, ponakładaliśmy komputerowo zdjęcia niczego w nich nie zmieniając na tekturki znanych zakładów fotograficznych ubiegłego stulecia. Znajomość photoshopa przydałaby się bardzo ale photoshopa brak a zamiast tego jakieś tego namiastki.- to musiało wystarczyć .
Efekt ucieszył mnie i tak mocno. Więc tu w tym miejscu się nim chwalę.

Po mojej przygodzie zostało wspomnienie ocalone w starej fotografii, biorę ją do rąk, spoglądam na nią nie wierzę niemal lecz realnie byłam tam, odwiedziłam mój czas.


Jeszcze nieraz jak przeczuwam znając siebie, wsiądę do sprawdzonej machiny czasu przenosząc się w jakieś lata przeszłe i odwiedzając na początek znane atelier a jeśli nikt się nie zorientuje wystarczająco długo i nie przeszkodzą mi np. mężowskie mecze to może jeszcze udam się do dawnej kawiarni na babeczkę z karmelem, do teatru na sztukę lub na spacer pod rękę z jakąś inną damą, którą tam poznam po alejach parkowych.
Porozmawiamy sobie wykwintnie i na poziomie o tym co u nich i co u nas się aktualnie dzieje i dlaczego u nich dzieje się o niebo lepiej.