czwartek, 12 sierpnia 2010

Weekend z Królewną

Kiedy zna się człowieka wirtualnie, czasem  nawet dłuższy czas i cieszy się tą relacją, rozmawia, wspiera, odnajduje w drugim swoje spojrzenie na życie, nieraz zadaję sobie pytanie-czy to miało by miejsce także w realu, czy taka przyjaźń zaistniałaby. chciałaby się rozwijać, czy ten człowiek byłby tym, o którego znajomość  nadal by się zabiegało - chciałoby się przekonać  po prostu  - z kim tak najprawdziwiej ma się do czynienia po tej drugiej stronie monitora.
Nie raz przekonałam się z rozczarowaniem ile tzw. wakacyjnych  intensywnych znajomości kończy się wraz z powrotem do czasu pracy a też jak  ludzie  czytający blogi są skłonni upraszczać, idealizować zarówno same osoby jak i życie innych poznając ich jedynie poklatkowo. Ciągle mam w sercu to co o sobie  objawiła nam Elizka z Utkane z marzeń. O ile bardziej można teraz zrozumieć czemu tak intensywnie żyje, czuje,wzrusza się, kocha.
Tak sobie myślę teraz, że wystarczy, że poznajesz zaledwie, co którąś sekundę z życia innego człowieka a już możesz wysnuwać o jego słowach, czynach, tym jaki jest,  fałszywą opinię.
Na blogu,w mailu, czy poprzez gg pokazuje się tylko część siebie, wydziela się siebie innym z braku innej możliwości lub z wyboru - fragmentarycznie.
Nie usłyszysz prawdziwego brzmienia wypowiadanych słów, nie dojrzysz płynnego przepływu mimiki twarzy, widząc jedynie zdjęcie z wystudiowaną miną,  pomyślisz co najwyżej "urocza", pomyślisz "gbur", Nie zobaczysz co ukrywa się zaledwie kilka centymetrów poza wymuskanym kadrem zdjęcia, nie zrozumiesz czemu ktoś coś tak bardzo ceni a od czegoś innego tak stroni, czemu to i tamto wywołuje takie reakcje, póki nie poznasz człowieka twarzą w twarz i nie posłuchasz co i jak mówi.

Gdy zdarza się  okazja by spotkać się z kimś kogo się lubi wirtualnie warto z niej skorzystać, i mimo że można sporo  utracić z iluzji, wyobrażeń,  warto zaryzykować tym bardziej  dlatego, że można  wtedy potwierdzić też coś co było dotąd tylko wirtualne, przekonać się, że coś może wyglądać o dziwo nawet lepiej,  a na pewno pełniej niż poznane z  wirtualnej rzeczywistości.
O takich sprawach właśnie, my filozoficzne dusze, rozmawiałyśmy sobie w ostatnich dniach z  Kasią -Królewną z niedawnego bloga Caffe House ( prowadzi teraz mniej ujawniany blog- Long road home) , która przejechała do Gdańska aż  Poznania  by  po raz drugi  spędzić ten  weekendowy czas z naszą rodzinką i przy okazji trochę pozwiedzać.

 Fantastyczne jest też w takich odwiedzinach gości z daleka to, że motywują  do ambitnych planów, bo chce się im pokazać to co najlepsze, odwiedzić miejsca, które co prawda są blisko nas, a które z rozmaitych powodów zostały zaniedbane bo proza życia każe z powodów praktycznych wybierać albo te najbliższe za miedzą,  albo już bardzo odlegle - urlopowe.
  A dzięki Kasi wystarczyło, że zaledwie wparowała w nasz dom, a już wstąpiła w nas  nowa energia- posililiśmy się,zebraliśmy manatki i wybraliśmy się  całą naszą ludzko zwierzakową czeredą samochodowo do miejsca, w którym ostatnio byłam 4 lata temu mimo, że ciągle tęskniłam, oddalonego od nas  o 45 km,  zapodzianego wśród lasów i łąk , dala od cywilizacji - Monasteru Betlejemitek  w Grabowcu koło Szemudu.
Widok na monaster ze wzgórza

Zamieszkują w nim eremitki żyjące według surowej reguły kartuskiej - siostry  będąc  swoją  modlitwą w samym sercu  spraw świata jednocześnie wyrzekają się go, izolując od jego zgiełku  ich  monastery z racji reguły są położone jak najdalej od cywilizacji, obowiązuje je klauzura,  nieustanna modlitwa, reguła milczenia, wytężona  praca( zarabiają na swoje życie pisaniem ikon , rzeźbieniem w glinie, drewnie). 

modlitwa jest ich chlebem powszednim (zdjęcie zapożyczone z internetu)
betlejemitka pisząca ikonę (zdjęcie zapożyczone z internetu)
(zdjęcie zapożyczone z internetu)

Miejsce to kiedyś gdy mi je pokazano poraziło mnie od pierwszego wejrzenia- często nazywam je bo to prawda- Niebem schodzącym wprost na ziemię.

Droga do mniszek wiedzie najpierw przez  ponury gęsty las, potem przez okoliczne łąki z pasącymi się  krowami aż  w końcu dociera się pod ich wysoka bramę.

brama do innej rzeczywistości


tak brzmi pełna nazwa monasteru


eremy mniszek


wkraczamy do sacrum
kameralny kościółek eremitek


Jakże się ucieszyłam gdy trafiłyśmy akurat na  ich godzinę śpiewu komplety- w większości są to młode siostry i ich glosy brzmią po prostu cudownie. Eremitki  można obserwować z chóru, uczestniczyć z nimi w nabożeństwach ale reguła wyciszenia obowiązuje każdego gościa tego niezwykłego miejsca.
Spojrzałam tam na chórze w pewnym momencie na Kasię  i  gdy dostrzegłam łzy spływające po  jej policzkach już wiedziałam  że i ją oczarowało to miejsce.

korytarzyk świątyni wiodący na chór- miejsce dla wiernych

strefa dolna jest dostępna poza wyjątkowymi sytuacjami tylko dla sióstr i kapłana (zdjęcie zapożyczone z internetu)

mniszki modla sie w niezwykle poruszający sposób, wzniesione ręce, głębokie pokłony do ziemi, padanie na twarz podczas Konsekracji, (zdjęcie zapożyczone z internetu)


niezwykle wyciszonego, dyskretnego zachowywania się w świątyni przestrzegają tu  bezwarunkowo wszyscy  przez wzgląd na siostry

Dla zainteresowanych spędzeniem czasu w takim mistycznym miejscu  zdradzę, z czego korzystają moi znajomi i ja mam w planach kiedyś, że eremitki mają na terenie monasteru oddzielny domek dla gości gdzie za ofiarą można spędzić kilka dni przyłączając się do życia według ich reguły milczenia, rytmu dnia, modląc się razem z nimi, obcując z otaczającą ze wszech stron to miejsce przyrodą. Dla uspokojenia dodam, że  siostry podobno karmią wyjątkowo smacznie i  oryginalnie,  wiele potraw pochodzi  z kuchni francuskiej skąd te wspólnoty pochodzą. Dogadać się z nimi także można bardzo mile i nie koniecznie na migi ponieważ dana siostra pełniąca dyżur w danym tygodniu, miesiącu na ten czas dostaje dyspensę na kontaktowanie się  z otoczeniem.
Z tego co wiem w Polsce to jedyna taka betlejemicka wspólnota monastyczna.





Kolejnym zaniedbanym przez kilka dobrych lat punktem atrakcji mimo, że planowałam ale wypadały nam w tym okresie zawsze wyjazdy, był nasz nadal trwający Jarmark Dominikański a dokładniej celowałyśmy na rozłożony na kilku uliczkach targ staroci gdzie masę wiekowych i podrabianych na wiekowe różności  zarówno wywołujących pisk zachwytu co zdziwienie- rupieci, czekających na takie jak my niegdysiejsze dusze.
Uwielbiam buszować pośród takich rzeczy i u Kasi odkryłam ten sam  gen odkrywcy, szperacza. Ze względu na wcale nieatrakcyjne ceny skończyło się na zakupie drobiazgów kilku fotografii, pocztówek, monet, kluczyków.



 




A nad morze przez nas niedoceniane już troszkę choć piękne-też się wybraliśmy z Kasią. Ja spędziłam w dawnych swych młodzieńczych czasach 5 lat  edukacji w plastyku nad  samiuśką plażą  - ciągle ją malując rysując na ocenę, więc mam ja opatrzoną  nieco, Kasia  natomiast cała swą istotą pożądała morza i zamoczenia stóp na przemian w  morskim piasku i wodnej pianie- była więc i plaża  ale znów ta u nas najmniej popularna i dzięki temu czystsza i bardziej kameralna-  plaża na Wyspie Sobieszewskiej.




Królewnę w ten weekend przeciągnęliśmy jeszcze ambitnie i ochoczo po  naszych lasach  i łąkach i gdy wróciliśmy wieczorem z wojażowania mieliśmy już potąd wszelkiego chodzenia i zwiedzania.






Miniony weekend był więc jednym słowem wspaniały i kulturalnie i duchowo- dzięki Królewnie Kasi. Dziękuję.