sobota, 2 sierpnia 2008

Skąd bierze się deszcz?

Dzisiejszy ranek obudził mnie ponurością nieba i Frankiem nie mogącym ustać w miejscu, o oczach jak spodki błagających o natentychmiastowe wyprowadzenie - jak więc wstałam tak niemal od razu wyszłam. Otóż biedaczysko miało maksymalne rozwolnienie. Nie wiadomo z czego. Ale ulżył sobie po wielekroć zresztą i już potem z nad ziemi rzucał do mnie co trochę wdzięczne, filuterne spojrzenia.

Długo nie pospacerowałam z psami, rozpłakało się niebo i z porannego spaceru przegoniły nas groźne grzmienia.

Pomyślałam sobie - jak nic, będzie dziś smutno na niebie cały boży dzień.

Po tylu dniach upalnych jednak tego należało się spodziewać. Deszcz lał, w mieszkaniu jak to wtedy bywa nieoptymistycznie jakoś, Taffi i mąż drzemią a ja rozleniwiona początkiem dnia, w którym właśnie rano zawsze tyle spraw, tyle przestrzeni domu ogarnąć trzeba, przysiadłam na balkonowym taborecie a Franek choć zazwyczaj psisko cierpi na ADHD, przysiadł wraz ze mną, rozkładając się wygodnie na moich kolanach i jako, że podobnie jak ja psiak się wszystkim zachwyca i dusze ma tak samo nostalgiczną jak ja - patrzył wraz ze mną w dal, wsłuchiwał się w ten kojący silnymi uderzeniami w balustrady- deszcz, wciągał w nozdrza świeży jodowy zapach burzy. Było mu dobrze tak czułam, mi też. Tak siedzieć i po prostu być. BYĆ.

Patrzyliśmy sobie nieosiągalni dla deszczu jak obmywa pelargonie, petunie, hortensje, staczając się z liścia na poniższy liść, z płatka na płatek poniższy.


Skąd właściwie tyle wody się z nieba bierze, pomyślałam sobie nagle i ta nie przeżuwana w refleksjach od lat myśl mnie zaintrygowała. Na co dzień biorąca sprawę deszczu z góry, jak każdy: "no jest sobie deszcz, pada, to co?”znająca zresztą z grubsza cały ten proces tworzenia się deszczu, skraplania się pary wodnej bleee, blee, bleee, doznałam stopnia autentycznego zdziwienia jakiego chyba tylko doświadczają dzieci: "ojej jak to możliwe, że z góry, z czystej przestrzeni nieba, w którym nie dojrzy się przecież ni łagodnych strumyków górskich, ni rzek, ni spienionych mórz, tak bezceremonialnie po prostu leje się woda, tak dosłownie jakby ktoś konewkę, czy prysznic wziął do ręki i podlewał świat? Jak to możliwe?

I jeszcze jedno, gdyby tak zastanowić się nad wszystkim co takie oczywiste i z góry brane w naszym życiu, patrząc na to głębiej jakim wewnętrznym dzieckiem można by się stać i może zauważać więcej, być ciekawszym wszystkiego, cieszyć się więcej i częściej?

1 komentarz:

Malska pisze...

Ja miałam tak ostatnio kiedy patrzyłam na bociany i się zastanawiałam jak to jest, że one wiedzą, że mają lecieć na zimowe wakacje do Afryki... Pan Bóg wszystko idealnie pourządzał, deszcz czy wędrówki ptaków są tego najlepszym dowodem :)