
W tym roku mój własny urlop nauczycielski i wakacyjny zarazem minął w większości w domu, do tego bardzo stacjonarnie i w dużej mierze na leżąco jak pisałam już wcześniej bo jednak współpracowałam jak mogłam dla dobra początków ciąży i wychodziłam z mieszkania naprawdę sporadycznie tylko w okolicach osiedla bo dalej po prostu nie doszłabym.Tak minęły mi 2,5 miesiąca od końca maja. Lato więc prawie zleciało, mąż nie miał w tym roku urlopu ani motywacji do brania go skoro i tak nie mieliśmy w praktyce wyjechać mimo, że planowaliśmy wcześniej Wilno i Bieszczady ani ja go nie odczułam zbytnio a jednak trzeba to przyznać można siedzieć w domku a odpoczywa się psychicznie dopiero z dala od niego choćby o rzut kamieniem ale w oderwaniu od miejsca, które zna się tak bardzo przez stałe zasiedzenie.
Propozycja małżeństwa naszych przyjaciół, którzy zaprosili nas z okazji naszej a przy okazji i ich rocznicy ślubu do miejsca, w którym co roku spędzają kilka dni urlopu- mianowicie do Jantaru do parafii swojego wuja proboszcza tej miejscowosci, który im udziela wygodnego, niezależnego schronienia okazała się ciekawym, atrakcyjnym przeżyciem.
Na dwa dni zamieszkaliśmy najdosłowniej w kościele i przylegającym do niego oddzielonym jedynie wewnętrznymi drzwiami mieszkanku- o pięknej nazwie: pod wezwaniem Aniołów Stróżów. Ciekawie było słyszeć za ścianą organy kościelne... Ciekawie było z bliska obserwować małżeństwo, które dzieli swoje miałam wrażenie wzorcowe umiejętności rodzicielskie i wychowawcze pomiędzy półrocznego szkraba a ruchliwego eksplorującego wszystko i eksperymentującego na wszystkim dwulatka. Do kompletu nasze dwa pudle i nic więcej nie trzeba było, żeby było moc atrakcji. Licząc zawartość mojego brzucha biorąc pod uwagę nazwę mieszkania- aż 10 aniołów stróżów miało co robić na tym terytorium. W dzień i w nocy przy nocnych pobudkach maluszka i nowych niestworzonych pomysłach dwulatka wyciągaliśmy nauki na przyszłość nieco strwożeni jak to będzie za rok o tej porze przy dwóch psach, które nauczyły się, że są moimi jedynymi dziećmi.
Wspaniałe okazało się wspólne ognisko-w zacisznym ogródku kościelnym, przy pieczonych kiełbaskach z musztardą zakończone głęboką nocą przy pogaduchach i przygrywkach gitarowych i śpiewach mojego wyzwolonego ostatnio muzycznie małża.


Dzieciaki ostatecznie uśpione więc można było podokazywać dłużej.
Kolejnego dnia przejechaliśmy się wszyscy my, psy dzieci atrakcją tego miejsca - zabytkową kolejką wąskotorową

Był to naprawdę wspaniały wspólny spacer, wiódł od miejscowości Mikoszewo gdzie wysiedliśmy z kolejki wąskotorowej, pośród ośrodków wypoczynkowych w stylu pereelowskim lub nowoczesnym skandynawskim


a potem już stale bajecznymi lasami sosnowymi z niesamowitą poduszeczką seledynowego mchu gdzie okiem sięgnąć i kobiercami świeżego wrzosu. oraz wyjedzonymi krzaczkami jagód i czerwoną borówką Robiliśmy sobie co jakiś czas pikniki wśród drzew, sielankowe przyjacielsko małżeńskie sesje zdjęciowe i było cudnie.






Na koniec pieczona rybka wprost z morza. Po wielu latach znów miałam okazję zjeść świeżą pieczoną flądre, którą bardzo lubię.

Taka nieodmrażana a świeża ryba morska z baru z fryteczkami i surówkami po większości dnia marszu i dotleniania się zważywszy na wolniej idącą ekipę dziecięco -ciężarówkową -pycha po prostu. Fajnie pobyć w miasteczku gdzie życie toczy się tak wakacyjnie, leniwie a szumnie i tłumnie wokół plaży, jej rozrywek, polegiwań i barów z zapachami morskich kulinariów, ludzie szczęśliwsi jakby bo w trybie odpoczynku.
Na miejscu na księżowskiej placówce dojedliśmy jeszcze uroczystym ciastem, wspólnymi życzeniami i potem już pośpieszne pakowanko i do domu- w krótkim czasie byliśmy na miejscu. I takie nasze zaskoczenie "zurlopowanych" w przeciągu kilkudziesięciu godzin zaledwie na widok innej smutnej i deszczowej atmosfery z opustoszałymi ulicami naszego codziennego otoczenia, że tak niewiele potrzeba by poczuć się na urlopie i wyjątkowo.