Aż naprawdę nie wiem jak zacząć po takim długim czasie przerwy w blogowaniu, zaniedbywaniu Was... dlatego zaczynam od „aż”.
Myślałam i zaglądałam na blog prawie codziennie, bywałam też u Was, czytałam,bywało, że komentowałam z rzadka ale czułam, że ja sama nie jestem w stanie ogarnąć nawet siebie od środka, nie umiem mówić o tym co czuję inaczej jak bez słów za to w podskokach, emocjach i ze łzami wzruszenia w oczach.Nie byłam w stanie też przed czasem opisać innym co też u mnie się w życiu wyprawia bo przerosło mnie to zupełnie.
A przyczyną tej mojej niekompetencji osobowej jest fakt, że moje wielkie wieloletnie pragnienie ciała i duszy się ziszcza, dojrzewa we mnie przemienia mnie całą nie tylko od środka o czym świadczy dołączone zdjęcie.
Pamiętacie może moje nieśmiałe przebąkiwania o dziecku, niekiedy w wątkach już nie byłam w stanie tego ukryć.
My tu zdaje się zresztą wszystkie, wszyscy prowadzimy te swoje twórcze blogi a nasze życia usłane są nie tylko myślami i działaniami o estetyczno, sentymentalnych błahostkach,/radostkach, lecz także obciążone troskami czasem bardzo ciężkimi do znoszenia w codzienności. Znam historie niejednej, niejednego z Was piszących i czytających i wiem, że nosimy na plecach rozmaite garby obciążeń.
Moja historia bólu, jedna z nich była taka, że tyle lat czekaliśmy na dziecko w naszym małżeństwie, walczyliśmy o nie, lekarze, badania, eksperymentowanie a nóż to pomoże a kiedy już po jakichś dziwnych specyfikach udawało się po kilku latach zajść zderzałam się zanim dotknęłam nieba z radości z betonem- niezwykle wczesne poronienia ciąż. Morze bólu i niespełnienia, którego nie chciałam tutaj zdradzać, a które obejmowało w ostatnich miesiącach mnie całą.
W końcówce kwietnia zdarzyło się coś co mnie już kompletnie rozbiło, dlatego od tego czasu ilość moich wpisów zdecydowanie zmalała. Otaczały mnie same szczęśliwe matki, kobiety oczekujące dziecka. Najbliższe przyjaciółki i koleżanki spełnione macierzyńsko po brzegi przelewające się nieomal ze szczęścia a wśród nich ja jedyna z wielką pustką w łonie i poczuciem jakiegjś niegodności do tej misji, mimo pragnienia od tylu lat.
Trochę w przenośni ale obrazując duchowo więcej chyba płakałam niż oddychałam w maju.
I teraz będzie część, która może komuś trącić będzie zbytnią religijnością ale trudno inaczej naprawdę nie dam rady opowiedzieć Wam w pełni tej historii.
W maju z tej desperacji dojrzałam do tego by to nieszczęście oddać całkowicie Bogu i wybłagać u Niego dziecko,stanąć na uszach i po prostu je wybłagać tak jak tylko człowiek jest w stanie dobijać się do Jego Serca uparcie, ufanie i jak dziecko. Mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że od tylu lat mimo modlenia się o dziecko po raz pierwszy zaczęłam prosić Go tak dramatycznie, że absolutnie nie miałby serca mi odmówić. Prosiliśmy po raz pierwszy z mężem razem.
Zamiast nawet prosić o dziecko posunęłam się jeszcze dalej dziękowałam wręcz bezczelnie, że mi je da już za moment, nawet w tym miesiącu mimo że taka modlitwa była przeskakiwaniem samej siebie bo jakże to ja mogłabym zajść w ciążę. Ciąża wydawała mi się nieomal doświadczeniem absolutnie kosmicznym i niedostępnym dla mnie.
Moja przyjaciółka widząc mój opłakany stan dała potajemnie co się potem wydało w naszej intencji na codzienne msze św w maju- dokładnie na 31 mszy św. Ja zaś poprosiłam mailowo o wstawianie się o dziecko dla nasw modlitwach i ofiarach ponad 20 wspólnot zakonnych a także znanych ewangelizatorów także z z zagranicy. Odpisywali mi ze współczuciem, zapewniali ,o codziennej modlitwie w tej sprawie. Prosili wraz z nami każdy tak jak umiał nasi przyjaciele, znajomi. Chyba ponad 300 osób jak teraz liczę objęło nas modlitwą.
Ponieważ mój stan psychiczny był tak kiepski w maju lekarz doradzał mi antydepresanty... bo żołądek mi siadł i cała reszta była rozklekotana. Nie zdążyłam ich zacząć brać...i już nie muszę zupełnie.
Kiedy pisałam na blogu ten enigmatyczny wpis na Dzień Matki pamiętacie czując rozdzierający ból, że znowu jak co roku to nie moje święto, wklejając niby to ot tak ten filmik o Arvenie, której czegoś brakuje do spełnienia, miałam już od kilku godzin pod sercem dziecko kompletnie o tym nie wiedząc. W 31 dniu maja w Święto Zesłania Ducha św po słowach dziwnych i proroczych, które otworzyłam i przeczytałam w Biblii z psalmu 13, że mam zacząć śpiewać bo Pan obdarzył mnie tym o co prosiłam, co zaznaczę w ostatnim 31 dniu mszy św odprawianej za nas- coś albo i Ktoś kazało mi zrobić test ciążowy. Kompletnie to było irracjonalne bo zdecydowanie za wcześnie i przecież jakim cudem ale popychana jakimś wewnętrznym nakazem zrobiłam posłusznie i okazało się, że ja, ja naprawdę ja ja jestem w ciąży.
Jestem obecnie już w 4 miesiącu, dziecko się rozwija pięknie a ja uważam to za cud boski, mój organizm jeśli już po lekach się udało odrzucał w tamtych przypadkach ciąże na starcie.
Wiadomo wszystko to jest we mnie jeszcze takie nieśmiałe, takie świeże ale nie ma dnia bym nie prosiła dalej o to by cud rósł w siłę i bym nie dziękowała bez końca.
Nie pisałam dotąd z wyjątkiem pożegnalnego wpisu dla Michaela Jacksona bo wszystko stanęło na głowie, nie byłam w stanie pisać o swoich dotychczasowych retro entuzjazmach, aranżacjach przestrzeni, na które zresztą nie miałam energii w pierwszych tygodniach bo wszystko zaczęło tańczyć wokół tego jednego jedynego tematu- tego, że jestem w ciąży. Organizm też trochę wirował, żołądek wariował więc ostatnie miesiące przeleżałam, przespałam. Zaczynam się budzić, zaczynam wychodzić i odkrywam że lato już w pełni, że niektórzy z Was piszą z sentymentem do mnie bym może się już odezwała.To takie miłe. Wracam więc do stanu użyteczności publicznej i mam nadzieję jednocześnie, że podzielacie, że powody mojego milczenia były dość zrozumiałe.
