W ubiegły poniedziałkowy wieczór, gdy domownicy zajęli się sobą, a więc psy spały rozwalone leniwie po dywanach, a mąż głowił się nad robotą przy komputerze, skupiony do takiego stopnia iż nie było mowy o tym by zdążył się zorientować od razu, zamknęłam za sobą cichutko pokój, spakowałam małą walizeczkę najpotrzebniejszych ubrań i przedmiotów i zrazu nieśmiało mając wątpliwości czy to nie szaleństwo, zaraz potem jednak bardziej zdecydowanie- trawiona od środka niczym węgielkami z ogniska, potrzebą przeżycia czegoś niemożliwego prawie, za czym tęsknię tak bardzo,wsiadłam w swoją machinę czasu i przeniosłam się w rok 1876-a więc 100 lat wstecz od daty moich urodzin.
To co działo się w międzyczasie było niejasne, nieprawdopodobne i trudno mi przypomnieć sobie konkretnie poszczególne momenty tej podróży poprzez miesiące i lata.
Świadomość powróciła gdy wehikuł w końcu spowalniając stopniowo swój pęd, zatrzymał się na dobre. Wysunęłam głowę lekko na zewnątrz,z przez okno, uchyliłam drzwiczki, podniosłam się z miejsca...Moje stopy obute były już nie w rozczłapane domowe kapcie w jakich zwykłam chodzić lecz w piękne atłasowe misternie haftowane trzewiczki. Zeskoczyłam ze stopnia i usłyszałam ich delikatny, stłumiony stukot . Stałam oto na samym środku brukowanej ulicy a wokół mnie tętniło miejskie życie.
Byłam więc na miejscu.Tak jak chciałam.
Niesamowite przeżycie bycia realnie w czasie, o którym śnię zazwyczaj codziennie na jawie.
Ponieważ lubię utrwalać wszelkie ważne dla mnie momenty życia, ludzkie twarze, zwłaszcza swoje metamorfozy i nastroje a nie będąc pewną jakie prawa rządzą moją wizytą tutaj, a więc jak długo mogę tu pozostać, jakie są zależności czasowe między miejscem, które pozostawiłam hen - moim domem a mną obecnie i czy uda mi się dłużej utrzymać w tajemnicy moje przeniesienie się w czasie w miniony wiek, dlatego najpierw zapobiegliwie skierowałam swoje kroki do pobliskiego atelier fotograficznego Caltmanna i Griesera, i pozwoliłam się obu panom fotografom dokładnie sportretować w stroju i fryzurze w jakich się tu znalazłam. Aby mieć trwałą pamiątkę i dowód, ze nic sobie nie wyimaginowałam w mojej zdolnej do wszelkich fantazji główce.
Proszę oto fotografie:
ja w wcieleniu młodej wiktoriańskiej damy
Przede mną po wykonanie fotografi gabinetowych lub wizytowych przyszły cztery inne dostojne, przepięknie ubrane damy,

czekały na swoją kolej. Ja będąc ostatnią mogłam wszystkie te ich fotograficzne zabiegi obserwować.
Pan fotograf - znawca swojej sztuki kazał się zaprezentować jak najokazalej i najdostojniej. Wszystkie uczyniłyśmy co w naszej mocy by go zadowolić a i samym mieć piękne wizytowe podobizny, wiadomo panie zawsze się postarają wyglądać korzystnie.
Zza kotary, zerkałam jak przebiega ich sesja, moja przeciągnęła się na tyle długo - bite 2 godziny, że opowiem o niej potem, a teraz wyjaśnię tylko, że nie udało mi się już wyjść z atelier w moim spisku tajemnym nieodkrytą, ponieważ nagle z słodkiego odurzenia minionym czasem wyrwało mnie dalekie ,powtarzane kilka razy wołanie męskiego głosu........................... nagle po którymś razie dotarło do mnie, że to mój mąż tak wołał:" Słodka, gdzie ty jesteś, co ty tam wyprawiasz, mogę wejść do pokoju, ja zaraz mam mecz muszę do telewizora."
Moje skonsternowanie było wielkie, tajemnica odkryta ale jego uśmiech z towarzyszącym mu podziwem i niewierzeniem w to co widzi na miejscu swojej współczesnej kobiety, uspokoiło mnie wyraźne:
"ja już od dawna jestem pogodzony, że mam taką a nie inną żonę - artystkę co to ciągle jakieś cudaki wymyśla................. a baw się w te swoje przebieranki jak tam chcesz, byleś mi w czasie meczu głowy nie zawracała...."
Fotografie owych dam:
Od dawna marzyła mi się taka wiktoriańska, portretowa sesja fotograficzna. Tamte stroje, fryzury, stylizacje.
Ciekawa byłam wprost niezmiernie jak wyglądałabym jako moja młoda dama z tamtej epoki.
Wiosną tego roku planowałam udać się nawet do naszej opery i wypożyczyć na kilka dni z dwie wytworne suknie krynolinowe, ponoć to kosztuje około 35 zł za ubiór , wypożyczony na 3 dni , 100 zł pod zastaw a zabawa potem przebierankowa i fotograficzna może być przednia.
Zabrakło mi cierpliwości na oczekiwanie.
Nie wychodząc z domu, nie kupując niczego ponad to co miałam i co zwykłam nosić przebrałam się w bluzkę z kołnierzem na stójkę, z innego ubrania wyciągnęłam wstążkowy pasek, przewiązałam go pod szyją i wyłożyłam na wierzch. Aby uzyskać pufiaste rękawy wypchałam je......... z braku innego sposobu papierem toaletowym, a fryzurę wydziergałam od ręki w kilka chwil podpinając podkręcone na szybko włosy żabkami, bardziej na wyczucie zaledwie zerkając czy mniej więcej to moje ugniatanie i piętrzenie na głowie fal sugerować może dawną misterną fryzurę z podpięciem w kok. Nałożyłam na siebie kilka warstw długich sukien, szeroki pas. Tyle.
Czarno biała fotografia potraktowana potem według planu sepią miała wyrównać wszelkie dysonanse kolorystyczne.
Dużym dylematem w ciasnym mieszkaniu, gdzie absolutnie żadna ściana nawet jej kawałek, nie jest wolna było gdzie znaleźć jednokolorowe, gładkie, tło. Ostatecznie oświeciło mnie, że nawet roleta od okna balkonowego spuszczona nisko może spełnić to zadanie.
Postawiłam statyw do aparatu, przy rolecie postawiłam kuchenny taboret i metodą podbiegania i siadania oraz sprawdzania efektów ustawiłam się mniej więcej w centrum kadru. Oświetlenie wystarczyć musiało mi żarówkowe gdyż na dworze było już ciemno, bez lampy błyskowej, która dałaby zbyt ostre światło i efekt rzucanych cieni .
Dawna fotografia studyjna wykonywana była najczęściej przy świetle dziennym, wnikliwie doświetlając wszystkie punkty twarzy. Mi musiało wystarczyć to co zastane w porze mojej późnowieczornej weny.
A dalej to już była wielka, szalona radosna improwizacja i ponad 350 zdjęć, nastukanych, na które dawałam sobie 10 sekund na dobiegnięcie do taboretu i wytworne opadnięcie pupą na siedzisko oraz uczynienie uwznioślonej pozy i zdystansowanej do rzeczywistości miny.
Później z pomocą taty, który także lubi bawić się w takie fotograficzne kreowanie innej rzeczywistości, sama nie umiem, ponakładaliśmy komputerowo zdjęcia niczego w nich nie zmieniając na tekturki znanych zakładów fotograficznych ubiegłego stulecia. Znajomość photoshopa przydałaby się bardzo ale photoshopa brak a zamiast tego jakieś tego namiastki.- to musiało wystarczyć .
Efekt ucieszył mnie i tak mocno. Więc tu w tym miejscu się nim chwalę.
Po mojej przygodzie zostało wspomnienie ocalone w starej fotografii, biorę ją do rąk, spoglądam na nią nie wierzę niemal lecz realnie byłam tam, odwiedziłam mój czas.
Jeszcze nieraz jak przeczuwam znając siebie, wsiądę do sprawdzonej machiny czasu przenosząc się w jakieś lata przeszłe i odwiedzając na początek znane atelier a jeśli nikt się nie zorientuje wystarczająco długo i nie przeszkodzą mi np. mężowskie mecze to może jeszcze udam się do dawnej kawiarni na babeczkę z karmelem, do teatru na sztukę lub na spacer pod rękę z jakąś inną damą, którą tam poznam po alejach parkowych.
Porozmawiamy sobie wykwintnie i na poziomie o tym co u nich i co u nas się aktualnie dzieje i dlaczego u nich dzieje się o niebo lepiej.