sobota, 7 marca 2009

Co u mnie?

pocztówka z netu

Ostatnio jakoś ciężko mi zebrać myśli i wyrzeźbić z nich słowa w przestrzeni wirtualnej rzeczywistości, ludzkim językiem wypowiedzieć to co we mnie siedzi.

Trochę spraw egzystencjalnych, trochę zawodowych, sporo niepokojów, równolegle z tymi wydarzeniami,sprawami- ciało i umysł rozregulowało mi się niczym zegarek włożony nieopatrznie przez roztargnioną duszę do zamrażarki, po czym wyjęty z niej i chcący nadgonić stracony czas.
Coś właśnie takiego od jakiegoś czasu w moim życiu wewnętrznym się dzieje, że chcę ruszyć z miejsca, postąpić naprzód i jakoś nie umiem.
Czuję się trochę też jak taki ptak z rodziny nielotów mający jedno marzenie wzbić się w końcu
wyżej niż na metr.


Mimo wszystko ten ostatni czas począwszy od nowego roku już w pierwszym miesiącu jego trwania przyniósł nam spełnienie jednego z naszych większych marzeń. Jeszcze sprawy w toku, jeszcze nie chcę się chwalić ale mam oto znów dowód namacalny- Ktoś dokładnie słucha naszych marzeń i rozdaje ich owoce w odpowiednim czasie. W odpowiednim dla nas czasie- to klucz. Nie przypuszczałabym, że to już czas na to marzenie i to tak dosłownie wysłuchane. A jednak.




Kolejna rewolucja, mój mąż oszalał:) i bardzo cieszę się z tej jego nowej wytrwałej tendencji. Otóż sprawa się tyczy tuszy. Po ślubie przytył 19 kg-wszystko to praca intelektualna i siedzący tryb życia, albo to przed kompem albo przed kierownicą, oraz stres i niewątpliwa słabość do kalorycznego jedzenia uczyniły swoje,nadmuchały mi męża. Powiększył ubrania o dwa rozmiary, o zgrozo zaczął nosić aseksualne szelki by utrzymać spodnie, rozpływał się ostatnio już gdy się uśmiechał, no istny Miś.
W końcu w listopadzie nastąpił przełom, kilka spraw, osób sugerujących nieśmiało w tym także i mnie zadecydowało o tym, że powiedział sobie "schudnę" -a że ma bardzo silną wolę- schudł nie na żarty odstawiając cukier, głównie ten do słodzenia kawy i herbaty, ostatni posiłek kończąc o 19.00 i nie dając się skusić żadnym sposobem na moje zwyczajowe północne plądrowanie lodówki . Tym sposobem stracił 8 kg. Potem nastąpiły tygodnie gdy waga się zatrzymała, chłop nie stracił rezonu, przetrzymał kryzys, zaś w ciągu ostatnich 2,3 tygodni gdy to przeprowadziliśmy w naszym domu kolejny stopień owej rewolucji pokarmowej przerzucając się zgodnie na kuchnię niskotłuszczową, pełną błonnika i witamin- pieczywo tylko ciemne, razowe, chude mięsa, nabiał chudy zwłaszcza nasz ulubiony jogurt bałkański, zastępujący mu wszystko: masło, majonez, śmietanę i twaróg - oraz czyniąc z lodówki i koszyka warzywnego istny skład zieleniny zrzucił kolejne 2kg. Przed nim jeszcze 10.
Żywimy się więc ostatnio niczym króliki- pochłaniając ogromne ilości wszelkiej zieleniny do wszystkiego co jemy różnych gatunków sałat, liści, kiełków brokułów rzodkiewki, lucerny, słonecznika. Z owoców grapefruit- sprzymierzeniec szczupłości, mango, te które zawierają minimalną ilość cukru, z herbat mieszanki ziołowe i herbatę czerwoną Pu-erh. znaną z właściwości odchudzających.
Mięso najczęściej dusimy a warzywa gotujemy jedynie na parze by jak najmniej traciły swoich walorów zdrowotnych i smakowych. Zaczęliśmy jeść mniej a częściej i mój chłop po prostu niknie w oczach, z dnia na dzień są zmiany, przy czym chwali nową kuchnię jak żadną inną dotąd.

nasze dzisiejsze zakupy na najbliższe dni





A jako że elementami naszej diety zaraziliśmy sąsiadkę, jej męża, niektóre koleżanki w naszych pracach oraz na razie zaintrygowanych tą niby reżimową dietą przyjaciół, jutro szykujemy im zieloną ucztę z kiełków i listków.

Dziś nie mogłam uwierzyć w sklepie gdy na moich oczach to chłopię poruszające się głównie samochodem, z rzadka pieszo narzekające na każdy metr, który trzeba przejść nożnie a nigdy dotąd nie biegające, naprawdę nigdy dotąd, kupiło sobie profesjonalne buty do joggingu i kompletuje dres. Do tego chce mieć jeszczed okładniejszą wagę, stoper i pulsometr do mierzenia tętna przy bieganiu, bo zdaniem specjalisty, którego się już radził , traktując niczym guru biegając 2 razy w tygodniu godzinę musi utrzymywać stale puls 120. Już sie zastanawiam co zrobić z jego ubraniamiw szafie, w większości są już za duże.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Imponujące :))!!! Także jestem na etapie zmiany diety a właściwie zmiany nawyków żywieniowych ...
Przytyłam parę kilo skutkiem rozstania się z nałogiem .. Polecam Wam książki " Francuzki nie tyją " i " Francuzki na kazdy sezon " . Pozdrawiam serdecznie

BogaczKa pisze...

Oj pozazdrościć samozaparcia. Coś takiego mi samej by się przydało...

ika pisze...

Gratulacje dla mężą, oby tak dalej :)
Z doświadczenia wiem, że schudnąć nie jest naprawdę trudno, najgorzej utrzymać wymarzoną wagę.
Ja ze swej strony trzymam kciuki, bo mnie się niestety nie udało :(

Aga pisze...

Gratulacje :)
a co do kiełków.. słyszałam w radiu ostatnio, ze warto hodować samemu - ziarenka jakie kto chce wysiac na watę wilgotną albo an gazę rozciagnięta na słoiku, jak się fasole w szkole hodowało, pamiętacie?
i zbirać, ścinać to jak ma 2-4 cm, zalezy od rodzaju ziarna i gatunku. jak w słoiku, to nawet et korzonki co pod gazą mozna jesć. mowila specjalistka od zywienia. podobno mnostwo witamin, tyle ile w 6 szklankach soku pomaranczowego - tylke jest w 100 gramow takich kiełków.
a hodowac samemu to podobno taniej, zdrowiej no i w ogole. bardzo to polecali, tez zamierzam tak spróbować.
naa, i polecam domowy wypiek chleba z maki razowej, mozna dodac oliwek, slonecznika, co tam kto chce. jak dla mnie bomba, sto razy lepsze niz w sklepie (i zdrowsze, bo w sklepie to ulepszacze, wiadomo)

Anonimowy pisze...

Straszne,Ty musisz dzwonić i pytać czy możesz sobie coś kupić,a Twój mąż po prostu kupuje sobie to co mu potrzebne...