Sama nauczona w swoim domu przez tatę, że las jest warty odwiedzania przez cztery pory roku i to koniecznie z aparatem fotograficznym ze względu na jego tajemnicze piękno, urocze zakątki oferujące mnogość ścieżek do przebycia, mnogość wrażeń - pięknie omszałych drzew, kolorowych liści, opalizujących kobaltowo żuczków uwijających się w runie leśnym, miękkości mchu,w którym można zanurzyć twarz i wąchać do upojenia, dzikich zwierząt leśnych, saren, dzików do podpatrzenia, a zimą gałęzi z czapami śniegu, które wystarczy naprężyć, stanąć pod nimi i doznać radosnego ośnieżenia, no a wypatrywaniu samych grzybów to już tak przy okazji lecz niekoniecznie, nie rozumiałam długo tej pasji zbieraczej w rodzinie męża. W sumie dotąd jestem zadziwiona, że dla nich las równa się praktycznie jednemu - zbieractwu owoców leśnych i grzybów, gdy nie ma grzybów, jagód jaki jest sens by w ogóle do lasu wchodzić?
Moja teściowa przy okazji ostatnich odwiedzin u nas tydzień temu jadąc z nami samochodem siedziała w maksymalnym napięciu i prężyła się cała jak puma do ataku gdy mijaliśmy po drodze las. My chcieliśmy pokazać jej nieopodal inne urocze leśne spacerowe zakątki, w które zwykle jeździmy z psami dla wypasu (mąż poddał się już rozumieniu lasu w moim rozumieniu) jej było w głowie jedno GRZYBOBRANIE - po co mamy jechać dalej- las jest już tu- idźmy w ten las.
Po wyjściu więc z samochodu nie czekając na nas pognała przed siebie jak tropiące, zahipnotyzowane zwierzę, w poszukiwaniu grzybów i znajdowała je wszędzie i to jakie olbrzymy dosłownie tak jakby była stworzona tylko do tego jednego zadania w życiu.
znawcy od razu przecinając przez środek oceniają jakość grzyba i wyrzucają nawet gdy ogromelny jeśli ma choćby jednego robaczka, żeby nie przeszedł na resztę zdrowych grzybów
Teść zaś ma inny niesamowity talent posiada zdolność dostrzegania ze ścieżki na lewo i prawo, naraz kilku grzybów w głębi pośród drzew i tylko zarządza nami będącymi bliżej - tu masz grzyba tam i jeszcze tam, zbierz.
Ma się wrażenie, że z lasu ci pasjonaci nie wyjdą dopóki nie wyzbierają ostatniego grzybowego niziołka.
te dwa giganty wypatrzyłam na koniec spaceru sama - rosły kilka metrów od ulicy i naszego samochodu
Z naszych grzybobrań przynieśliśmy tyle grzybów, że część ususzyliśmy, część zdolna ręka teściowej zamarynowała, część przeznaczyliśmy na sosy i zamroziliśmy.
4 komentarze:
mmmm, aż pachnie ten wpis. Ja tez tak chcę ! niestety mój ma zniegrzybowy, ani nie je, ani nie zbiera
A to się grzybobranie udało (-;
pieknie napisałaś o lesie, o grzybach - pięknie.... Lubię Twoje pióro . Serdecznie pozdr.
Na grzyby to i ja bym się chętnie wybrała,ale z Polą to raczej niezbyt by się udało-zamiast szukać grzybów,musiałabym jej cały czas strzec,bo ona lubi iść w obranym przez siebie kierunku;)zbyt długo tez nie pochodzi,a wózek w lesie to nie am racji bytu;)
No wózek w lesie nie za bardzo ale ja jakoś bardziej niż metodę teściowej zapuszczania się w gąszcze preferuje wypatrywanie grzybów ze ścieżki metodą teścia i przyznam że na 100% grzybów to właśnie ze ścieżki zauważam 80% z nich.Rosną tuż przy niej baaardzo często.Także nawet z Polą tą metodą można spróbować.
Prześlij komentarz