niedziela, 19 kwietnia 2009

Eskapada krajoznawczo- detektywistyczno- rodzinna

Piękna wiosenna pogoda, stęskniliśmy się za podróżowaniem tak typowym dla ciepłych miesięcy roku, rodzinka czeka na odwiedziny, dodatkowo kolejny numer Kraju czeka na mój felieton o ciekawych miejscach, potrzeba dokumentacji zdjęciowej, dodatkowo mąż ma cel wyciągnąć mnie z dołka.
I cóż się dłużej zastanawiać, jest sobota, weekend, co nas powstrzymuje czy ogranicza: wsiadamy w samochód, ja pakuję kilka chrupiących pod palcami bułek wypchanych wędliną i kiełkowymi listkami, kabanosy na ząb i butelkę mineralki i gotowi jesteśmy do drogi. Psy wędrują na tylne siedzenia. Są podniecone, czują, że państwo przerywają rutynę codzienności i fundują i sobie i im właśnie dziś- coś ekscytującego.

W Kamieńcu spędzamy ponad godzinę- ja urzeczona historią i zabytkami wsi zostawiam męża z psami i z ich potrzebami fizjologicznymi a sama biegam pełna entuzjazmu z aparatem, Wpadam do kościoła, jest naznaczony zębem czasu potężnie mimo jednak bardzo szlachetnej formy, Niestety można tylko podziwiać przedsionek, wnętrze niedostępne, zaglądam do środka przez jedno, jedyne, jaśniejsze od innych, nieco matowe szkiełko witrażowe w drzwiach, obraz zniekształcony,ale i tak w środku wydaje się pięknie.




Mijam zabudowania folwarku, śpiesząc się na spotkanie ze swoim pałacem- trochę tak śpieszę ku niemu jakbym to ja sama była jego dawną właścicielką. Mam jakiś wyjątkowy sentyment do tych właśnie nadwątlonych murów. I tu, i tu mimo, że budowla spowita snem wiecznym, budzi się wszechobecna wiosna. Tuż przy ogrodzeniu kobiercami rozkwitają zawilce, poranne jeszcze słońce zagląda prosto w obiektyw mrużąc moje oczy.






Kiedy myślę, że już czas do samochodu gdyż umówieni jesteśmy na poszczególne godziny do ciotek i wujów mieszkających w dwóch odległych od Kamieńca miasteczkach, mój mąż w porywie spontaniczności, kieruje się od parkingu kościelnego przez ulicę na przełaj i prowadzi mnie mało uczęszczaną ścieżkę, nie znamy kompletnie okolicy, on nie zna drogi ale ma plan przeczuwa warte zachodu efekty swojego pomysłu. Wiedzie mnie malowniczymi krajobrazami, ja się zapowietrzam jak pięknie, jak cudnie, jak przepięknie na wsi wiosną, idziemy ślepo ufając, że może przechytrzymy kamery i alarmy strzegące surowo pałacu od frontu, przed intruzami., którzy by mieli pomysł przeskoczyć ogrodzenie i spotkamy się z pałacem w inny sposób. Mamy plan przechytrzyć te kamery i nie pogwałcając zasad, nie naruszając niczego zobaczyć pałac od tyłu, w jego części prywatnej, od strony parkowej.


Kiedy dochodzimy do celu jesteśmy w gruncie rzeczy zaskoczeni-wystarczy przejść rzeczkę przez mostek, przejść ugór, wejść w stary park i aleję główną uformowaną z wiekowych drzew i za moment wyłania się szkielet pałacu Finckenstein, zupełnie od tej strony niestrzeżony, dostępny, tak, ze można go dotknąć, pomacać. Stoi sobie zapraszając ,piękny w swojej tajemniczej skruszonej monumentalności i milczeniu. Choć nie do końca jest tu cisza, bo przecież tak pięknie śpiewają o tej porze roku ptaki parkowe rozdziawiając sopranem gardziele.
Powstrzymuje nas przed zbliżeniem się do pałacu jedynie jedna rzecz nadwątlony mostek, wyrwane deski,duże dziury, wystające na całej powierzchni mostku licznie gwoździe, poniżej płynie lub raczej stoi rzęsiste bagienko, mamy psy, jak tu z nimi przejść, ciężko. Myślimy, i tak dane nam zobaczyć więcej niż innym przejezdnym. Tajemnica być musi żeby powodowało takie wrażenia. Resztę odsłon pałacu w Kamieńcy zostawiamy sobie na przyszłość.








Zaledwie z 20 km dalej inna posiadłość średniowieczna rodu Finckenstein, znów pozornie smutne ruiny, tym razem zamek w Szymbarku, miejscowi patrzą na nas jadących jak na wydarzenie roku, widać mało kto tu zagląda, rzeczywiście zamek bardzo na uboczu. Spotykamy tu ekipę zapalonych ćwiczących wspinaczki i zwisy młodych nietoperków-korzystamy przez chwilę z porad szkoleniowca, już wiem jak należy się spuszczać po ścianie i co robić gdy natrafia się na pustą przestrzeń, trzeba się zaprzeć na piętach wygibnąć głową w dół w naprężeniu i potem nogi opuścić zniżając się na linie aż do podnóża ścianki.
I ten zamek piękny podobnie jak tamten patrzy na nas rozwartymi oczami wielu okien., widzimy że na piętrze wprost z posadzki wyrastają na zamku pokaźne drzewa.
Zamek ma dodatkowo nieco przeładowaną przerostem formy nad treścią choć ciekawą kubaturę, jedna z wież zwieńczona metalową chorągiewką obwieszcza czas budowy- 1308r. To się nazywa dotykanie historii.






Słońce świeci już wyjątkowo mocno. Mąż cyka mi aparatem zdjęcia, taką mini sesję zdjęciową zagubionej w czasie księżniczce. Wygłupiam się przy tym, mizdrzę i robię dziwne miny.
Psy obiegają zamek wzdłuż i wszerz,mają chwilę prawdziwego odpału, tarzają się w trawie. Ludzie, nachodzi nas refleksja, jak my pokażemy takiego ufajdanego od suchej trawy Franka rodzinie, jak go wprowadzimy na ich dywany. Grzebienia- pudlówki nie wzięłam niestety trzeba go skubać palcami. Więc jedziemy dalej a ja skubię wełnistego psa.




W moim Nowym Mieście Lubawskim i Iławie mamy trochę bliskich do odwiedzenia. Pogaduchy, śmichy, chichy, podziwianie jak rosną w rodzinie dzieci . Mały Krystianek na naszą cześć wyjmuje wszystkie jaja z lodówki i układa je rzędem na podłodze w kuchni. Ciotka- w roli babki łapie się za głowę, ten pomysłowy dzieciak mnie w końcu wykończy -mówi. Nie sposób spuścić go z oka . Jest przezabawnie.

Znajdujemy też czas by pojechać na wieś do Lipowca, w moje najukochańsze strony. To miejsce... nawet nie wypowiem słowami jakże jest mi bliskie. Pragnęłam po wielu latach od śmierci wujostwa, gdy dom zamieszkany jest już przez inne osoby, zobaczyć dawne gniazdo rodowe bo i moi pradziadowie w nim mieszkali i dziadkowie przez jakiś czas, pokolenia młodsze, moja mama w nim się urodziła, spędzała tam potem każde wakacje pomagając w sianokosach, przyjeżdżałam tam i ja, było to miejsce spotkań kuzynowskich i rodzinnych bo ciotka i wuj wszystkich z chęcią gościli pod dachem "gość w dom Bóg w dom. "
Wspomnienia więc najwspanialsze z możliwych wiążące się z tym miejscem.

Ten domek zagubiony w dolinie wśród lasów i malowniczych pól, te ziemie prawie jak okiem sięgnąć należały kiedyś właśnie do moich pradziadów. Lipowiec miejsce kompletnie odcięte od cywilizacji. Przyjeżdżałam tu na wieś jako mała dziewczynka z dziadkiem na rowerze, na przytwierdzonym do kierownicy foteliku. To jedno z miejsc, które uczyniło moje dzieciństwo szczęśliwszym.


Pamiętam te wspomnienia ze wsi jak najcudowniejszy sen: gościnność nieżyjącej już cioci, jej głos, noszenie mozolnie wody ze studni i zawsze dwa wiadra ocynkowane stojące przy drzwiach pełne świeżej, czystej wody. Ten zapach stodoły i siana, myszy harcujące w mące na strychu i zawsze stojący na czatach niby, choć rozleniwiony kot , co jednak woli jeść smakołyki kocie - wprost z puszki po konserwie mięsnej. Biegające po podwórku kury wszędzie za przeproszeniem sra... ce, w tym kogut, co na mnie się wściekł za próbę wyrwania mu pióra z ogona, gęsi, gęgające z długimi szyjami biegające za wujem, w oborze zaś konie, krowy , świnie. Jaskółki co wylatywały z niej co chwilę by zaraz powrócić do gniazd.

Boże ile i jakich wspomnień. Może to nieładnie, może wścibsko ale wdrapuję się z mężem na wysokie wzgórze ponad domem, by ten dom wspomnień widzieć jak na dłoni. Robię ludziskom szczegółowy przegląd podwórka, patrzę co się zmieniło, stodoła się zarwała już jej nie ma, zniknął ogródek kwietno -warzywny cioci, wychodek z serduszkiem za stodołą, nie ma już gęstego sadu jabłkowego, i pies już inny i w innym kącie obejścia, ... jakoś tak trochę to boli , że tyle zmian ku nowoczesności ale też rozumiem już od dawna, jestem już duża dziewczynka, że czas odmienia wszystko nawet tu z dala od tempa cywilizacji.
Nasze psy wybiegane za dwa miesiące z rzędu, wrażeń i wspinaczki mają już nieco dość, Franka malucha trzeba nieść pod pachą bo marudzi i zapiera się jak osioł ,badyle go przerastają, mąż skaleczył się głogiem w palec i ssie sobie krew przypomina mi trochę rozżalonego nad sobą wampira ale to nic- wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia wiążące się z tą krainą są tego warte. A ja stoję i patrzę tam w dół w dolinę z domem ciotki Salki i wszystko mi się przypomina.



Trzeba było zaczerpnąć siły do pogaduch u ciotki i wuja, konieczny jest po takich wspinaczkach i detektywistycznych intrygach, posiłek więc w tym malowniczym plenerze bułka z wędlinką masłem i kiełkami okazuje się wybornym obiadem, przyznajmy się do tego numer 2, wcześniejszy był z rodzaju KFC, psy dostają swoje smakołyki w miskach , wprost na obrusie z traw. Znika wszystko w kilka sekund. Apetyty dopisują i nastroje jak najbardziej.



Gdy już najedzeni po dojechaniu do Nowego Miasta Lubawskiego, czyli chwilę potem , nie mamy ochoty już nic więcej zwiedzać bo ileż można, chłop mi się z samochodu nagle urywa, każe czekać w aucie. Niespodzianka - dieta zawieszona na hak- waflowy pucharek pełen lodów, czekolady, bitej śmietany i owoców z najlepszej lodziarni mojego ukochanego miasteczka, podąża wprost ku moim dłoniom-czas na deserek. W tym mieście spędziłam w większości 3 pierwsze lata dzieciństwa jedząc te lody, tylko wtedy były to lody włoskie, skromniejsze, przy każdej okazji spaceru z dziadkiem.
Czujemy, męcząc już ledwo co te wypasione lodowe puchary, żechyba przeceniliśmy swoje możliwości i nie damy rady wylizać do końca...




Odwiedziny dziadków i pradziadków na cmentarzu, zapalenie im świeczki, zapewnienie że mimo odległości miejsca i czasu myślę, pamiętam i modlę się za nich - koją, mimo, że od lat ich nie ma między nami, moje poczucie dalej żyjącej więzi.

Potem planowane odwiedziny u chrzestnego, chrześniaka i ciotki, już mrużą mi się oczy, gadaniu nie ma końca... Niech gada mój chłop, myślę sobie, ja się wycofuję opadając swobodniej na fotel.

I wreszcie kiedy czujemy, że znamy wszelkie aktualności i wymieniliśmy aktualności własne, po nadejściu zmroku decyzja: "o jakże już późno- z powrotem do domu.!"
W samochodzie pod koniec podróży z ciekawą przygodą po drodze, urywa mi się już tak ze zmęczenia film, że nie wyrabiam sama ze sobą, mam dodatkowo ciekawy zwyczaj spania "na popielniczkę", bezwiedny zwyczaj dość mnie krępujący, co rozbawia mojego towarzysza podróży.

Się rozpisałam... wybaczcie mi proszę ale jaki to był wspaniały ten wczorajszy sobotni dzień.

Wspaniały, genialny sposób spędzenia dnia: krajoznawczo- detektywistyczno-rodzinny.


14 komentarzy:

arsarnem pisze...

Piękna setymentalna podróż, pozdrawiam:)

Magoda pisze...

Bardzo dobrze się to czyta. Fajne zdjęcia!
Pozdrawiam serdecznie.

Anonimowy pisze...

Jak to miło tak rano przeczytac coś sensownego :) i zdjecia bardzo fajne . Pozdrawiam cieplutko

joanna pisze...

Dzięki za wycieczkę :))
I za zdjecia :)
Było świetnie!
Pozdrawiam...

Makówka- Agnieszka Sieńkowska pisze...

Bardzo fajna relacja! Ale mnie i tak najbardziej, zupełnie po babsku, podoba się...Twoja tunika:)
Chyba chandra skutecznie odpędzona? Tego życzę i pozdrawiam ciepło.

Kasia pisze...

Witaj,
W romantyczny nastrój mnie wprowadziłaś, niezwykła eskapada...
Czytając miałam wrażenie, jakbym szła za Tobą...
Pomiędzy ruinami, a pucharkami lodów...jest ..spokój, cisza, pachnąca wiosną wieś...
Chce się żyć..;-)
Pozdrawiam serdecznie ;-)

Cedra pisze...

Czytałam powoli, chłonełam każde słowo, bałam sie, ze to pisanie za chwile się skończy. Zwłaszcza fragment o Twoim rodzinnym domie, o tym jak czas nas nie oszczedza- wprowadzil mnie w zadume. Przyznam się nawet że łezka poleciała. Uwielbiam ten blog i chociaz moje komentarze nieczesto sie tu pojawiaja, wierz mi, że są ludzie, którzy naprawde lubia czytac to co piszesz:) pozdrawiam

Kamila pisze...

Jest mi szalenie miło, że wielu z Was dobrze się to czyta. Tak na poważnie to Wam powiem że zawsze jak piszę taki tekst to mam naprawdę poważne obawy czy znajdzie się choć kilka osób, które zdołają przebrnąć przez tak długi tekst i czy nie przesadzam bo owszem ja to mogę tak przeżywać ale czy inni to poczują co ja tam w środku czuję tak mocno?
A tu widzę, że Was nie doceniam, no nie doceniam. Dziękuję wspaniale się pisze dla takich Osób.Kamila

Aga pisze...

MMMmm, jak ja lubie takie podróże :)
Stare domy, piekna sprawa, nasz jeszcze stoi, na szczęscie sie udało i babciny dom jets nasz, więc tak zmieniamy, żeby nic nei zmieniać ;)
Lipowiec.. a wiesz, ze u nas tez jest Lipowiec? z przepieknym zamkiem i skansenem, już myslalam, ze to w moich okolicach byłaś :)
spanie na popielniczke podziwiam, ja w ogóle zasnąc gdzi epopadnie nie potrafię
a zdjęcia przeurocze, w ogóle jaka ty, kobito, zgrabna jestes :) po co ci ta dieta to ja nie wiem.
a wspinaczka hehe, fajna sprawa, tez sie kiedys troche bawiłam, szanowny małżonej nauczyl, hehe, bo on to grotołaz jest :)

Kamila pisze...

acha co do zachwalanego ciuszka, bo mi tu i na priva jakaś pochwała druga przyszła to efekty wyprzedaży poletniej z Reserved.:)

Louisette passion retriever, cat, memory Katanga pisze...

Lovely fotos escapada, and 2 pudel.
greeting from Belgium ;

Anonimowy pisze...

Kamila , zajrzyj do mnie . Pozdrowionka bardzo słoneczne

Katarzyna Urbańska z Tokarskich pisze...

Czytając czułam się jakbym tam była. Troszkę zazdroszczę takiego wypadu - u nas w sobotę lało :( Ale już na majowy weekend planuję z rodzinką jakiś miły wypad - już się cieszę. Pozdrawiam

www.fiorello.pl pisze...

Ale się zaczytałam ... piękne miejsca, opisy świetnie się czyta, a zdjęcia sprawiają, że chcę jechać na wakacje!

Pozdrawiam,
Ania