niedziela, 28 grudnia 2008

Świąteczne migawki

gwiazdki wyciśnięte z foremek do ciasta zrobione przeze mnie z gliny, wypalone i ozdobione rafią, szczególnie ekologiczna bombka:)


W świąteczny czas wyjazdowy wiele było ważnych momentów godnych powspominania, wspólny czas rodzinny przy stole,miły czas i bardzo pychotliwy, dzielenie się opłatkiem, życzenia a czasem cisza zamiast słów gdy tak wiele chciałoby się powiedzieć bliskiej osobie-tu akurat mężowi, ale mimo poukładania sobie wszystkiego w głowie, gdy nagle tak staje się przed, patrzy się na człowieka, który i tak wie wszystko o nas, czuje się nagłą i dziwną niemożność sklecenia czegokolwiek mądrzejszego od tego co mówimy do siebie na co dzień życiem samym.
Na szczęście mężula umie czytać ze spojrzenia. Więc w życzeniach tym razem wystarczyło nam uśmiechnięte milczenie mówiące "dobrze wiesz, że ja chcę tego samego co Ty".




gałązki jodły w wazonie wyrzeźbionym z gliny przez mojego ucznia- prezent ślubny
niestety/stety w tym roku musiały zastąpić nam tak planowaną choinkę przed wyjazdem do rodziny na święta
nie wyrobiliśmy się ze wszystkim.



Ujęła mnie w drugi dzień świąt atmosfera domu dziadków męża - na marginesie niemal ewenement- jest to małżeństwo z 55 letnim stażem, ogromnie w sobie rozkochane do dziś. Ona mała, temperamentu iskry ognia, on zaś wysoki- około 2 metrów wzrostu, charakteru opanowanego,powściągliwego urody ujmującej- szlacheckiej.
Mimo, że od ich pierwszego spotkania tzw. przypadkiem z reakcją u dziadka na młodą babcię, jak na uderzenie pioruna- do dnia ich ślubu minęło zaledwie kilka tygodni, było to więc wyobraźcie sobie sami czyste szaleństwo po prostu,więc gdzie tu czas na prawdziwe poznanie, dotarcie się, to są oni jakże zgodni do dziś.

Imieninowa uczta babci Jasi, dla licznej rodziny, w wiejskim zielonym, drewnianym domku pośród pól, pomaganie w ustawianiu pyszności na dłuuugim stole, który potem od tych pyszności się uginał taki mają dziadkowie szeroki gest, ta cała atmosfera starego domu, z obrazami świętych na ścianach,wysoko od grubych pierzyn pościelonymi łóżkami, skaczących po drewnie wesoło i głośno iskrach w uchylonym piecyku. I ten za oknami sypiący lekki śnieg...
Do tego obrazka brakowało jeszcze tylko tego-wtem pukanie do drzwi-i oto kolędnicy przychodzący do nas z wizytą! Tam taka tradycja, że kolędnicy wielką grupą wzorowo przebrani, chodzą co święta od domu do domu - śpiewają kolędy, recytują, zbierają pieniążki. W tym roku mieli szczytny cel zbierali z inicjatywy księdza proboszcza na misje w Afryce.Zebrali sporo od wszystkich. Niesamowicie wyglądali po prostu. Obserwowałam ich zza firanki przez okno gdyż ani oni ani my większą grupą nie mieściliśmy się w ciasnych drzwiach progu domostwa. Potem zaś nasi zdolni aktorzy teatru amatorskiego, szli przez pola do następnych domostw w tym śniegu. No coś nieopisanie cudownego patrzeć ja tak szli gęsiego z wielką na kiju osadzoną kręcącą się złotą gwiazdą.





nareszcie po powrocie zapaliłam świeczki, które zazdrośnie strzegłam przed płomieniami kilka dobrych lat, jakoś tak mam, że miewam opory przed zapalaniem ładniejszych świec no ale święta Bożego Narodzenia pora szczególna



W drodze do kościoła zaś zapadł mi w sympatyczną pamięć taki jeden rozkoszny widoczek- dom spory ogród a po ogrodzie, chodzi spokojnie, śliczna, ostrzyżona owieczka i jej wierny jak widać druh owczarek Colie, a trzeba dodać, że to przedmieścia Zamościa a nie jakaś wiocha więc widok nietypowy.
W Zamościu też chodząc po starym mieście zapuszczałam się w bramy i fotografowałam dzikie zapuszczone podwórka. Rodzina patrzyła się na mnie z zadziwieniem i niepojętością gdy się tak z, co ja tam takiego widzę, gdy się tak zapuszczałam. Niektóre podwórka były wspaniałe, pokażę w jednym z kolejnych wpisów.

A właśnie przypomniało mi się szopka w kościele też była piękna, okazała na całą boczną kaplicę, wielkości naturalnej z manekinami sklepowymi przebranymi za postaci z szopki. Wstyd się przyznać ale podchodząc bliżej mimowolnie parsknęłam śmiechem, tak zabawnie to wszystko obmyślili. Najbardziej rozbrajający był klęczący król afrykańskiej urody, z długimi włosami - w stylu na dredy i koroną, która obsunęła mu się na nos, tak, że nie widział nic, dalej pasterz przypominający hippisa z włosami za ramiona jak wyjętymi spod żelazka, oraz Maryja i choć z nich zdecydowanie najurodziwsza, to jednak z dziwnym, sztywnym gestem ręki manekiniej skierowanej na Dzieciątko. Będąc Dzieciątkiem chyba bym się przestraszyła.
Szopka absolutnie ciekawa, frapująca, tak, że się stoi i stoi, chce się patrzeć i ma się uśmiech dookoła głowy a dodatkowo w szopce trochę zwierzątek leśnych: saren, zajęcy, dzików niestety ususzonych, taki widok nie dla wszystkich trąci wyższą estetyką,zwierzaki mają zmatowiałe futra, mętne oczy, ale za to ratowała to wielka klatka cała pełna żywych, przepięknych i radosnych gołębi ozdobnych białych jak pierwszy śnieg.




świąteczna puszka na ciasteczka


Po powrocie ze świąt do ukochanego domu, jak widzicie po zdjęciach nadal podtrzymuję klimat świąteczny, wnoszę go w Nowy Rok, wszak Czas ten wspaniały, radosny z narodzin Bożego Syna,wraz ze śpiewaniem kolęd trwać będzie aż do 2 lutego.

6 komentarzy:

katje pisze...

Pięknie to wszystko opisałaś Kamilko! Z opisu szopki to się uśmiałam :)
Pozdrawiam
Kasia

li. pisze...

Przeczytałam wszystko z ogromną ciekawością.Wspaniałe wspomnienia świąteczne, tym bardziej,że o ukochanym przeze mnie Zamościu piszesz.Mieszkaliśmy tam 3 lata.Tam urodziła się moja starsza córka. Nie mogę doczekać się fotografii zamojskich zakamarków:-)

Kamila pisze...

:) szopka mnie rozśmiesza nadal Katje.

No widzisz Li. to mnie zaskoczyłaś. Ach co do tych podwórek zdjęcia robiłam niemal w biegu bo poganiali mnie straszliwie, że mróz bo rzeczywiście tam to jest za zwyczaj zimno zimą a ja bez rękawiczek, i że tam nie ma po co włazić i po co ja tam wchodzę, oj nie czują oni przekazu jaki kryją w sobie byle jakie podwórka, więc tylko tak się zapuszczałam i cykałam na szybko i wielkiego wyboru nie ma.

li. pisze...

To prawda-tam jest zawsze zimniej niż w innych miejscach Polski.Dokładnie to samo powtarzam ilekroć wracam z Zamościa:-) Moze jednak uda Ci sie coś wybrać z tych pospiesznych ujęć.Obejrzę z ogromną ciekawością.Kto wie,może nawet kiedyś się tam spotkamy?

Anna pisze...

Kamo :))))))
a puszki-karuzeli zazdroszczę :)))

kasia | szkieuka pisze...

piekna opowiesc, jak zwykle. Czyta sie i czyta, i takie to przyjemne... A eko-bombki bardzo mi sie podobaja, musze sobie zapamietac! Co prawda, gliny pod reka nie mam, ale mozna by wytworzyc podobne z masy solnej i pomalowac, tak mysle.