środa, 6 sierpnia 2008

Wspomnienia z dzieciństwa

Spotkania z ludźmi bywają twórcze, potrafią prawdziwie uskrzydlić, natchnąć, pobudzić, zmienić. Wiele razy tego na co dzień doświadczam. Nawet te wirtualne jak nasze, nawet te niebezpośrednie, gdy czyjeś słowa docierają do nas inaczej niż przez słuch, wyprzedzając w czasie znacznie nasze poznanie ich- takie na przykład czyjeś książki, listy, zapiski czy obecne elektroniczne sposoby komunikowania się, sms-y, rozległa przestrzeń internetu - fora, strony, blogi, w której inni proponują nam, udzielają wszystkiego niemal co może przyjść im do głowy, często nie mając świadomości i nie mając kontroli nad tym co też pod wpływem ich słów - może dla odmiany, nam do głowy przyjść.
Nawet więc i takie niby pozbawione dźwięku słowa mają moc typową dla Słowa. Czasem niewyobrażalnie silną moc. Wpływają na to co zaczynamy myśleć, robić. To niezwykłe niekiedy, wręcz niezwykłe...

Właśnie ktoś tak wczoraj nieświadomie i nieoczekiwanie mówiąc o swoich pasjach zminiaturyzowanych przedmiotów, bibelotów jak przez pstryknięcie palcami, w jednym momencie przebudził we mnie drzemiące od lat gdzieś głęboko i nie rozważane bo kiedy na to czas, przemiłe wspomnienia, tym milsze, niezwykłe, że dziecięce, czarowne, beztroskie gdy wyobraźnia dodatkowo była niemal tak realna jak sama rzeczywistość.

Jako ponoć bardzo twórcze dziecko a do tego lubiące samotność, uciekające w swoje wymyślone światy, lubiłam malować i tworzyć z czego tylko mogłam: z plasteliny, modeliny,papieru, żołędzi, kasztanów- maleńkie postaci ludzkie, zwierzątka etc.etc. - a przed snem, już w piżamie albo zasiadać bliziutko niemal z uchem przy radiu i z wytężeniem słuchać o czym to jest w nim mowa albo leżąc już pod kołderką kłaść przy uchu małe radyjko i tak wsłuchana w nie powoli, powolutku, zapadać się w sen.

Ponad bajki telewizyjne przedkładałam właśnie te radiowe kreowane z prawdziwym zacięciem przez lektora, który czytając często światową klasyką bajek dziecięcych wprowadzał mnie w inne cudowne, barwne i odległe światy, tak obrazowo nakreślone, że bez żartów po tylu latach dziś widzę tamte wymalowane słowami miejsca , nakreślone postaci, czuję ten klimat, kolor i zapach, jestem tam znów.
Takim właśnie wprost uwielbianym przeze mnie słuchowiskiem radiowym chyba jedynym z tych radiowych, które zapisało się aż tak mocno w mojej pamięci i sercu była seria opowiadań o rodzinie Pożyczalskich, malutkich istotkach ludzkich pomieszkiwujących sekretnie w zakamarkach, zamieszkałego przez ludzi starego domostwa. Owi Pożyczalscy byli od ludzi całkowicie zależni, żyli z tego i dzięki temu co zdołali od nich niepostrzeżenie "pożyczyć" wykorzystując zwykle ludzkie przedmioty jak pudełka od zapałek, szpilki, naparstki, skórkę z rękawiczki, często w nowej dla tychże przedmiotów roli, do wyposażenia swojego mini rozmiarowego mieszkanka. To jakie przejścia z tym mieli, jakie barwne perypetie i niezwykłe przygody opisane jest na kartach pierwszego z kilku tomów: Kłopoty rodu Pożyczalskich


Dalsze przygody równie ciekawe zaś w kolejnych 4 częściach.
To arcydzieło dziecięcej literatury napisała Mary Norton zainspirowana swoim własnym dzieciństwem w starym położonym z dala od siedzib ludzkich domu, często z osamotnienia dla zapewnienia sobie rozrywki bawiąca się porcelanowymi figurkami ludzików nadając im tożsamość, tworząc z nimi barwne historię przelane w dorosłym życiu na papier, które przyniosły jej sławę literacką i nagrodę Cornegi Medal w1952 roku.


Tak bardzo zatęskniłam by powrócić w tę krainę dzieciństwa znowu mimo, że może lektura dziecięca nieco nie przystoi poważnej kobiecie, że choć książka jest niedostępna na rynku dziś udało mi się upolować i kupić za śmieszne 4,50zł, jedną z części przygód rodu Pożyczalskich.



i wiem, że będę polować zażarcie na następne racząc się ową przyjemną lekturą wolniejszymi wieczorami przy pachnącej "leśnym duszkiem" herbatce, którego zapas zakupiłam znowu.

12 komentarzy:

Anna pisze...

także mam "swoje" ulubione ksiązki z dzieciństwa i chociaż bardzo dawno temu zostały podarowanne innym dzieciom (ciekawe co stalo się z nimi?)często wracam do nich myślami... chyba także zacznę ich szukać, by poczuć się jak mała dziewczynka - wolna od codziennych trosk...

festoon pisze...

A ja,w mieszkaniu rodziców,mam stos swoich książeczek z dzieciństwa,m.in całą serię "Poczytaj mi mamo".Teraz podczas pobytu w S.czytam je mojej siostrzenicy i córeczce,an nowo przypominam dawne historie:)

Karolina pisze...

Ależ się cieszę z tego Twojego wpisu! Oj, nie potrafię napisać jak bardzo mi miło, że przyczyniłam się do niego w malutkiej części :)

Kamila pisze...

malutkiej? Byłaś głównym prowodyrem Charlotte, łobuzie Ty;)

Malska pisze...

:)
Ja może dziwna jestem, ale nie lubię wspominać mojego dzieciństwa :) Nie było tragiczne ani koszmarne, ale zawsze chciałam być duża i teraz czuję się rewelacyjnie w mojej skórze...
Moje książki z dzieciństwa czytane teraz więcej mi dają, znaczy bardziej je rozumiem. Np. Taka "Ania z Zielonego Wzgórza" - dzisiaj tarzam się ze śmeichu jak ją czytam i podziwiam geniusz autorki, a keidyś traktowałam ją strasznie poważnie...

Anonimowy pisze...

Nie mogę napisać, że wspominam stare dobre dzieciństwo, bo przecież nie tak dawno z niego wyrosłam, chociaż tak na prawdę ciągle czuję się dziecinką :)) Książek czytam wiele, jak wiesz, a zawsze uwielbiałam książki L.M. Montgomerry "Ania z Zielonego Wzgórza" i jej dalsze części. Ślicznie opisałaś powroty i wspomnienia jakie nachodzą :)) Pozdrawiam serdecznie :*

Sara pisze...

Jak to nie przystoi, niby że co nie przystoi?! Ja tam bez żenady czytam "Dzieci z Bullerbyn" i całą Astrid, do niedawna jeszcze miałam stertę "Płomyczka" i "Płomyka", i przyniosłam sobie z piwnicy inne co lepsze kawałki... Szkoda, że część odpłynęła w powodzi. Majstersztyk to majstersztyk, nieważne, do kogo adresowany! :) Niestety Anię przeczytałam za późno i w ogóle mnie nie ruszyła...

Madzia pisze...

Ja jako nadwrażliwe dziecko...miło wspominam piękną a zarazem smutną książkę "Słoneczko", którą czytała mi mama.
Kama..dodaję Cię do swoich linków...Czytając Twoje posty dobrze się na duszy robi:)
Gratuluję polotu w pisaniu, pięknie to wszystko opisujesz...

joanna pisze...

Dobrze jest mieć w sobie coś z dziecka...
Może poprzez powrót do czytania literatury dziecięcej pomaga utrzymać ten stan w nas?
A te piękne lektury... ja wszystkie książeczki swoje, a potem mojego dziecka i jego własne zachowałam chociaż wielokrotnie namawiano mnie na oddanie - jakoś nie potrafię...

Unknown pisze...

O rany! Jak ja uwielbiałam Pożyczalskich!! Teraz czasem do nich wracam, tak jak do "Ani z Zielonego Wzgórza" L.M.Montgomery, "Dzieci z Bullerbyn" i "Braci Lwie Serce" A. Lindgren. No i cały czas wracam do całej serii "Jeżycjady" Musierowicz:))

Kamila pisze...

:)cieszę się, że ktoś jeszcze ich uwielbia. A mi udaje się w kolejnych dniach zdobywać po kolei wszystkie ich części.

Florentyna pisze...

I ja uwielbiam "Pożyczalskich", i ja!!! Dasz wiarę???!!!
Poczytuję ich sobie od czasu do czasu, chociaż dzieciństwo mam już, hm... chwilę za sobą;-)))
Wszystko przystoi, a czytanie książek z dzieciństwa w szczególności:-)
Cudny ten Twój blog.