środa, 11 czerwca 2008

Po prostu szczawiowa

Nie to żebym była kulinarnie uzdolniona czy przepadała za kuchennymi eksperymentami. Nie, jestem raczej oporna w te klocki ale są takie potrawy, takie dania, i tu zaznaczam w moim przypadku muszą być szybkie i proste, za którymi się tęskni a głos tęsknoty bywa dobitny na tyle, że nie ma wyjścia trzeba odpowiedzieć na to wołanie.
Ten przepis na zupę szczawiową zerżnęłam od teściowej, która na kuchni zna się jak mało kto, u której nic się nie marnuje nawet taki prozaiczny szczaw na polu. No i odkąd jadłam szczawiową odtąd chodzi to za mną i zawsze kiedy jest czas na szczaw ten straganiarski choćby bo w swą 100% znajomość chwastu tego nie ufam i po polach nie zbieram a czemu to zdradzę na koniec tego wywodu kulinarnego, odtąd robię nam szczawiową i o zupkę tę walczymy z mężem ścigając się na talerze. Tym razem luby pod moją nieobecność nie wiedząc, że nie zdążyłam zupy owej zjeść, wychlipał mi niemal cały garnek zostawiając mi tylko tyle co na dnie.A to hultaj!

A zupę ową bardzo szybką i prostą robi się tak- kupuję z 2 pęczki szczawiu, kroję na drobno odcinając i odrzucając łodyżki, w międzyczasie gotuję wodę w garnku dodaję 1-2 kostki rosołowe

liście szczawiu smażę na patelni na niewielkiej ilości oleju lub masła. Listki pod wpływem ciepła zmieniają kolor na taki buro zielony i mają ostatecznie konsystencję niemal papki i gdy tak już wyglądają przekładam ową liściową papkę do gotującej się wody.

Z 3-5 minut gotuję, przyprawiam do smaku, do tego zabielam śmietaną, jajeczko do dekoracji i zupa gotowa.

Jest przepyszna i dość nietypowa w smaku bo smakowicie kwaskowata. Jakby do tego chlebek ze smalcem i skwarkami to już tylko jęczeć z rozkoszy podniebienia.


A sytuacja z zupą szczawiową zdarzyła mi się kiedyś taka, że moi niepełnosprawni intelektualnie podopieczni wiedząc, że za szczawiową przepadam, obiecali mi narwać świeżego szczawiu ze swego rodzinnego ogródka bo mieli go podobno pełno i narwali. Całą siatkę zielska przynieśli rozradowani, że sprawią radość swej nauczycielce no i sprawili a jakże ale do czasu. Przygotowałam wszystko jak zwykle, dziwiło mnie tylko, że te liście takie dorodne, duże ale wytłumaczyłam to sobie jakoś- myślę sobie- jaka to zupa pyszna i na cały gar wyjdzie z nich. Liście na patelni nie chciały jednak jakoś zachować się typowo dla szczawiu i zburowieć, oporne były bardzo na typowe procesy obróbki szczawiowej - no ale w końcu jakoś je siłą doprowadziłam do stanu gdy można je było przełożyć do gotującego się odwaru. Doprawiłam, chcę posmakować a tu mój język doznał obrzydliwych katalepsji smakowych: smak ostro-gorzki, nieznośny i zupełnie obcy.
Jak się potem okazało biedaki moje pomylili się i dali mi liście chrzanu zamiast szczawiu:)A ja taka sama zielona jak ten chrzan.Odkryli pomyłkę po czasie, no ale było już za późno.
Jak oni mnie przepraszali:)
Nic tylko z leksykonem roślin gdyby takie rwanie przez amatorów zdarzyło się jeszcze kiedyś.

2 komentarze:

festoon pisze...

Szczawiowa,mmm.Uwielbiam wszystkie kwaśne zupy:kapuśniak,pomidorową,ale szczawiowa chyba najlepsza.Podoba mi się u ciebie:)

Florentyna pisze...

Pychota taka szczawiowa:-)
Ja z, racji wyuczonego zawodu, chwasty rozróżniam nieco, więc sobie rychło nazbieram!
Niezwykle inspirujący ten Twój blog:-)